jesteś na stronie franciszkanie.pl

relacje | „Czuła i silna”, czyli szkoła kobiecości według Maryi

„Czuła i silna”, czyli szkoła kobiecości według Maryi

Był zwyczajny, jesienny dzień. Jechałam z naszą – wtedy siedmioletnią – córeczką do szkoły. Rozmawiałyśmy sobie o różnych sprawach: co tam słychać u koleżanki z ławki, na co się cieszy w tym dniu, co chciałaby zjeść na obiad i że teraz takie piękne kolory drzew, z każdym dniem piękniejsze, i może jak wróci do domu, to pójdzie sobie z młodszą siostrą do ogrodu i pozbierają trochę jesiennych pamiątek. Może wymyślą sobie jakąś pracę plastyczną, albo zrobią pudełko „na skarby jesieni”? Takie zwykłe, codzienne sprawy.

W pewnej chwili, bez jakiejkolwiek zapowiedzi, „wskoczył” temat szkaplerza. Od jakiegoś czasu przebąkiwała, że chciałaby go mieć. Tym razem chodziło o szczegóły. Zaczęłam więc opowiadać o jego historii, o obietnicach, zobowiązaniach. Jak zawsze słuchała z uwagą. W tylnym lusterku widziałam uśmieszki błąkające się po małej buzi. Wszystko się zmieniło, kiedy powiedziałam, że szkaplerz ma nam też przypominać o tym, aby naśladować Matkę Bożą. Nie zdążyłam dokończyć zdania, bo z tylnego siedzenia usłyszałam jęk:

 

– O nieee!

 

I zaraz potem:

 

– To niewykonalne! Mamo! Za wysoka poprzeczka!

 

– Dlaczego?

 

– No przecież nie dam rady być „bezgrzeszna”!!!

 

Taaaak… Ta rozmowa sprzed kilku lat przypomniała mi się właśnie dzisiaj, kiedy chcę się podzielić tym, jak Maryja pomogła mi odkryć siebie, jako kobietę. Był taki czas – i nawet nie zdawałam sobie sprawy, że trwał on dość długo – kiedy i ja myślałam podobnie jak nasza córka. W głowie pełno było tych określeń: Matka Boga, Niepokalana, Przeczysta Dziewica, Arka Przymierza, Wieża Dawidowa… To wszystko prawda. Ale jak w tym odnaleźć OSOBĘ? Z krwi i kości takich samych jak moje? Jak przebić się przez te słowa określające Ją, by dotrzeć do KOBIETY takiej samej jak ja, a jednocześnie tak innej? Uświadomiłam sobie wtedy, że często myślę o tym, iż nie mam szans, by doskoczyć do tego ideału. I co najboleśniejsze, że nasze codzienności – choć pozornie podobne – to w praktyce jakoś się nie spotkają… Bo choć wiele dobrych słów mogę powiedzieć o moim mężu, to jednak przecież to nie „Światło Patriarchów” wysyłam do hipermarketu na wielkie zakupy, nie „przesławny potomek Dawida” stawia mi na nogi komputer. I choć piątka naszych dzieci jest cudowna, to jednak przecież to nie „Najświętszy Sakrament” obłapia mnie za szyję pulchnymi łapkami, kiedy gotuję obiad; to nie „Syn Dawida” wyprowadza naszego psa na spacer… Podsumowując: kocham moją rodzinę, uważam, że jest wyjątkowa i innej nie chcę mieć, ale… to NIE JEST Święta Rodzina. I mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi…

Jaka była zatem moja droga do Maryi? I jak uczyła mnie (bo robiła to, i to bardzo konkretnie) czym jest kobiecość? Teraz wiem, że przede wszystkim przez macierzyństwo. A jak to się we mnie wszystko zmieniało? Stopniowo. Na początku niezauważalnie. Przez różne doświadczenia życiowe, przez dom, dzieci, pracę, przez codzienną walkę o bliskość z Bogiem. Zmieniło się też na pewno z tego powodu, że bardzo chciałam, że bardzo tęskniłam i w tym chceniu i tęsknocie nie byłam osamotniona. Maryja czuła to samo. I zaczęła działać. Zapisała mnie do szkoły o nazwie: „MAMA”. I zaczęło się.


Odebrałam w niej bardzo wiele „lekcji”. Dziś opiszę tylko niektóre:


– „Lekcja dawania, czyli dorastania”, kiedy z patrzenia z pozycji dziecka przechodziłam na patrzenie człowieka dorosłego. Małe dziecko przede wszystkim bierze – to mu się należy i ma do tego pełne prawo. Kiedy dorastamy, uczymy się dawania i stopniowo jest go w naszym życiu coraz więcej. Uczyłam się więc dawać: bezinteresownie i hojnie. Dawać „pomimo”. Dawać nie tylko z tego, co mi zbywa, bo mam nadmiar i bez problemu się tego pozbędę, ale również z tego, co dla mnie cenne i unikatowe. A tego zazwyczaj jest niewiele, więc dawanie bardzo, bardzo boli…


– „Lekcja czułości”, nie tylko wtedy, kiedy gładzisz aksamitną główkę śpiącego w twoich ramionach niemowlaczka, ale również, kiedy mocno, stanowczo i z czułością przytulasz spoconego, czerwonego ze złości, wrzeszczącego pięciolatka i mówisz: „A teraz przytul się do mnie tak mocno, jak bardzo jesteś zły!”.


-„Lekcja męstwa”, kiedy opatrujesz krwawe skutki zabawy w piratów (a na widok krwi zawsze robiło ci się słabo). Kiedy słuchasz rozdzierającego płaczu, bo okazało się, że nie wszyscy przyjaciele są wierni i nie zawsze dochowują sekretów. Kiedy dostajesz wyniki badań swojego maleństwa i już wiesz, że wszystkie dotychczasowe zmartwienia i problemy były po prostu niczym. I nie uciekasz, chociaż masz wrażenie, że twoje serce to już nie serce a schab rozbity na kotlet i nie zniesie już ani sekundy dłużej tego nieludzkiego bólu. A jednak znosi…


Wszystkich lekcji było znacznie, znaczenie więcej. I nie chodzi teraz o to, bym je wszystkie wymieniła. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby ci powiedzieć, że w pewnym momencie ZOBACZYŁAM W NICH MARYJĘ! I nasze codzienności się połączyły. Zobaczyłam sytuacje, w których trzymała mnie mocno, chociaż wierzgałam nogami i wrzeszczałam co sił. Zobaczyłam sytuacje, w których była najczulszą miłością i najczulszym towarzyszeniem. Zobaczyłam te zdarzenia, w których była bardzo konsekwentna. W czym? Czemu to wszystko służyło? Odpowiedź jest jedna: MIŁOŚCI!!! Maryja zawsze prowadzi nas do MIŁOŚCI czyli do BOGA, który JEST MIŁOŚCIĄ. Cała Ona! Promieniejąca Miłością!


Teraz już Arka Przymierza, Dom Złoty, Wieża Dawidowa nie przysłaniają mi OSOBY. Kiedy patrzę na Maryję, jak na kobietę, na człowieka, to widzę nie tylko niedościgniony wzór, którym oczywiście jest, ale przede wszystkim widzę Kogoś niezwykle bliskiego, Kogoś, z kim jestem spokrewniona.


Mamę.

 

Czułą. Mężną. Wierną. Kochającą. Troskliwą. Obecną. PEŁNĄ ŁASKI! Czyli w całości, pełniuteńką Boga! Jak Ona była i jest z Nim BLISKO! Jak była i jest Jemu BLISKA!!! Jak bardzo Maryja ufa Bogu i jak bardzo Bóg ufa Maryi…


Ufność – to ona rodzi GŁĘBOKI SPOKÓJ. A kobiecość, ta dojrzała, to właśnie promieniowanie spokojem a raczej już wręcz POKOJEM. Skąd się on bierze? Ze świadomości Bożej obecności, która daje niebywałe wprost poczucie bezpieczeństwa: „Bóg JEST. Bóg mnie KOCHA. Bóg jest WSZĘDZIE = MIŁOŚĆ JEST WSZĘDZIE = jestem bezpieczna”. A kiedy jestem bezpieczna, mogę być SOBĄ! Kobietą szczęśliwą, wolną, świadomą, dojrzałą. Osobą, która potrafi i chce:


– DZIELIĆ się z innymi doświadczeniem tego, że każdy z nas JEST bezgranicznie kochany.


– DAWAĆ HOJNIE swoją zdolność pomagania drugiemu człowiekowi w tym, by odkrył własną, prawdziwą, niepowtarzalną tożsamość.


– TOWARZYSZYĆ mu w rozwoju motywując, wychowując, zachęcając, wspierając.


Tak właśnie każda z nas (bez względu na powołanie) staje się MAMĄ. Nasza kobiecość rozkwita wtedy, kiedy poprzez pokazywanie drugiemu człowiekowi jego prawdziwego piękna, talentów, potencjału, ostatecznie doprowadzamy go do Tego, który jest ŹRÓDŁEM WSZYSTKIEGO. Do Boga. Tak właśnie robi Maryja. Prowadzi nas do MIŁOŚCI.


Proste? Być może. Mnie zobaczenie, nazwanie tego, zajęło duuużo czasu. A wprowadzenie w czyn? Obawiam się, że życia mi nie starczy, ale się nie martwię. Przecież ostatecznie liczy się tylko MIŁOŚĆ!

 

I to właśnie powiedziałam w tamten piękny, jesienny dzień naszej córeczce:


– Kochanie, ale tutaj wcale nie chodzi o to, żebyś nosząc szkaplerz, każdego dnia budząc się, mówiła: 


„Muszę być jak Maryja, muszę być «bezgrzeszna!»”. Wystarczy jeśli powiesz: „Chcę, żeby dzisiaj było dużo miłości! Maryjo, pomóż mi!”. Zobaczysz, że to wystarczy. Bo grzech jest jak ciemność, a MIŁOŚĆ jest jak ŚWIATŁO. A jak jest ciemno w pokoju…


– To się boję – przerwała mi.


– No wiem. I co wtedy robisz? Wchodzisz do środka i mówisz: „Nie chcę ciemności, nie lubię ciemności”?


– Zapalam światło!!!


– I co?


– Ciemność znika.


– Więęęc? (Ech, jak ja lubię patrzeć w te przejrzyste oczy naszych dzieci! Jaki to jest piękny moment, kiedy widzisz, że „kropki się połączyły” i… MAMY TO!!!).

 

– Grzech ucieka przed MIŁOŚCIĄ!


I tu nastąpiła seria podskoków i przytulasów. A potem już pobiegłyśmy do szkoły. Każda do swojej.


Katarzyna Młynarska

podziel się:
Redakcja