jesteś na stronie franciszkanie.pl

duchowość | Modlitwa w czasach szczególnych

Modlitwa w czasach szczególnych

W odróżnieniu od szarej codzienności, kiedy relacji z Bogiem uczymy się na naszych „zwykłych torach”, mamy też czasy, które nas z tych „torów” wyrzucają. I wtedy trudniej jest się modlić. 

Rzadko przeszkody w modlitwie są spowodowane jakąś wielką radością, dużo częściej będą spowodowane trudnościami. A że mamy czuwać i modlić się w każdym czasie (Łk 21,36), żadne okoliczności nie zwalniają nas z modlitwy. Co więcej, skoro Jezus nam to nakazuje, to znaczy, że jest to możliwe i dla nas dostępne. Ponadto czeka tu na nas bonus: wyjątkowa owocność modlitwy w trudnościach.

Bez względu na rodzaj trudności warto trzymać się pewnych drogowskazów i przyswoić sobie niektóre prawdy, aby mieć odpowiednie nastawienie do modlitwy i móc przypomnieć je sobie, kiedy nasz „pociąg” zjeżdża na inne „tory”.

1. Jak już wyżej wspomniano, zawsze trzeba się modlić. Nowe okoliczności wybijają nas ze schematów, dlatego schodząc z drogi, zdaje się nam, że błądzimy. Wymagamy od siebie tego samego, czego wymagaliśmy w zwykłym czasie, jednak Bóg nie tego od nas oczekuje. Z pewnością nie oczekuje od nas skupienia i pokoju serca: bywają takie chwile, kiedy jest to po prostu niemożliwe i nie mamy na to wpływu. Trzeba pogodzić się z tym, że jest inaczej, i przyjąć rzeczywistość taką, jaka jest. I tak – choć inaczej – jest OK. I modlitwa jest możliwa.

 

2. „Módl się tak, jak potrafisz, a nie tak, jak nie potrafisz” (John Chapman, Listy o modlitwie). Choć prawda ta jest uniwersalna w każdych okolicznościach, szczególnie koi, kiedy nie jestem w stanie się modlić tak, jak zwykle. Warto wtedy odpuścić i szukać nowego, może prostszego, sposobu na spotkanie z Panem.

 

3. Nie ma takiej sytuacji, której nie można zmienić w modlitwę. Odkąd Syn Boży stał się człowiekiem, umarł za nas na krzyżu i zmartwychwstał, nie ma takiej sytuacji, w której nie można się z Nim spotkać. Każda okoliczność stwarza przestrzeń do spotkania. Każda może być zamieniona w prośbę, dziękczynienie, przeproszenie czy nawet krzyk. W każdej sytuacji jest jakieś Boże Słowo do usłyszenia, jakaś Boża prawda do odkrycia, jakiś nowy przejaw Bożej miłości do przyjęcia.

 

4. Każda prawda jest lepsza niż najlepsze udawanie. Stawanie w prawdzie jest tworzeniem przestrzeni dla Ducha Świętego i właśnie „takich czcicieli chce mieć Ojciec” (J 4,23). On nie potrzebuje sług, On szuka przyjaciół, a każdą prawdziwą przyjaźń buduje się na szczerości i prawdzie. Uznana grzeszność jest lepsza niż wyuczona grzeczność. Tupet jest lepszy niż fałszywa usłużność. 

Stara maksyma o modlitwie mówi: „Intra totus, mane solus, exi alius” – „Wejdź cały, zostań sam, wyjdź inny”. Co znaczy „wejdź cały”? Nasza zachodnia kultura sprzyja przekonaniu, że to przede wszystkim głowa się modli. Ale głowa to nie wszystko. Mamy jeszcze ciało i emocje, które świetnie nadają się do tego, aby zaangażować je w modlitwę. „Wejdź cały” – to znaczy ze swoim umysłem i emocjami, ciałem, pamięcią, wyobraźnią, pragnieniami, seksualnością, ranami, swoimi… (dodaj tu, co tylko chcesz). Cały znaczy cały. Im więcej „części mnie” uda się wprowadzić w modlitwę, stawić przez Bożym Obliczem, tym bardziej wyjdę z modlitwy „poskładany w całość”, zintegrowany. 

Zobaczmy teraz, na jakie najczęściej tory jesteśmy wyrzucani, i co możemy zrobić, aby mimo wszystko (lub dzięki wszystkiemu) móc od swojej strony otworzyć drzwi do spotkania z Bogiem.

1. Burza emocji. Klucz: prostota

Kiedy wydarzy się coś, co podnosi we mnie fale gniewu, strachu czy smutku, nie ma mowy o modlitwie w skupieniu. Aż się ze mnie wylewa. Można sobie poradzić na dwa sposoby. Pierwszy: zaczekać, aż emocje opadną, i wtedy pójść na modlitwę. Drugie wyjście zdaje się jednak być lepsze: nie czekać na zmianę i modlić się swoimi emocjami. Jak? Właśnie uznając i przynosząc je do Pana. Mogę poświęcić początek swojej modlitwy na to, aby przez chwilę przy sobie pobyć. Zapytać, co w tym momencie czuję, i próbować to nazwać. Czego teraz potrzebuję? Ta pozorna „kradzież” – zabranie kilku minut ze skoncentrowania się na Bogu, aby skupić się przez chwilę na sobie, pomaga być prawdziwym. Właśnie taka wchodzę w modlitwę: zalękniona i rozzłoszczona. Bez „czarowania”, po prostu teraz tak mam. Moja złość, lęk lub smutek chcą mi coś powiedzieć. I z tym warto przyjść do Pana i o tym pogadać. Może razem z Nim odkryję, co moje emocje chcą mi zakomunikować?

2. Zmęczenie, choroba, fizyczna niemoc. Klucz: wytrwałość

Czasem jesteśmy zwyczajnie bardzo zmęczeni. Kiedy indziej ból nie pozwala myśleć o niczym innym. Nic nie pójdzie na marne, jeśli nie zapomnimy tego ofiarować. Zewnętrznie należy robić wszystko, aby wracać do pełni zdrowia i sił. Jednak gdy już dany jest nam czas cierpienia, bycie „tu i teraz”, w tych właśnie okolicznościach podprowadza nas pod krzyż. Jezus cierpi w nas i z nami. Stając do modlitwy wraz z Nim, ofiarowując Ojcu swoje zmaganie, dokonuje się naprawdę głębokie zjednoczenie. Cała trudność polega na tym, że dzieje się to na poziomie wiary, bez przyjemnych i pobożnych uczuć; tylko niektórym świętym – w ramach wyjątku – dane było cierpieć z radością. 

W takich okolicznościach ducha modlitwy podtrzymuje wytrwałość. To, co mogę Bogu dać, to mój czas i obecność. Może sprawiać mi teraz trudność czytanie Pisma Świętego lub podjęcie lectio divina. Pomocna zaś będzie modlitwa, która polega na powtarzaniu, np. różaniec lub modlitwa Jezusowa. Ta druga, znana już nie tylko na chrześcijańskim Wschodzie, niezwykle prosta w swojej formie, ma w sobie ogromną głębię, gdyż powtarzane wielokrotnie w tej modlitwie Imię Jezus –  „tylko ono zawiera Obecność, którą oznacza” (KKK 2680). Wraz z każdorazowym wypowiedzianym na głos bądź w myśli imieniem Jezus (można też użyć dłuższej formy modlitewnej np. „Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną”) intensyfikuje się obecność Boga. A czy potrzeba coś więcej niż On Sam? W tym Imieniu można ukryć wszystko, każdą chwilę cierpienia, każdą myśl, troskę, bliską osobę, każdy ból świata.

3. Ściana grzechu. Klucz: zaufanie

Jednym z tradycyjnych podstępów złego ducha jest najpierw nas pociągać do grzechu, a gdy już ulegniemy, oskarżać. Po grzechu lubi rozbudzać w nas poczucie niegodności i niemożności stanięcia przed Bogiem. Jest to jednak pułapka, możliwe że nawet większa od samej pokusy do zła, gdyż większą przeszkodą w relacji z Bogiem niż grzech jest brak zaufania i poleganie na sobie. Grzech, owszem, przysłania mi Bożą miłość, dlatego mogę jej nie odczuwać, ale też grzech może stać się miejscem czułego pochylenia się Boga nade mną. Nie muszę więc wstydzić się tego, że jestem zdolna do najgorszego. Boga swoim grzechem nie zaskoczę. Jeśli chcę stawać przed Bogiem tylko czysty i porządny, nie doświadczę uścisku ojcowskich ramion, podarowanego synowi marnotrawnemu. Gdy więc przyjdzie mi myśl, że teraz już nie jestem godzien stawać na modlitwie, po prostu uznaję swoją pychę i modlę się: „Jezu, teraz tym bardziej Cię potrzebuję, bo się pogubiłam”. Taka modlitwa jest robieniem na złość Złemu. A jeśli wyrobię w sobie nawyk szybkiego wracania do modlitwy po grzechu, pokusy do niego będą się zmniejszać, bo Zły zobaczy, że grzech, zamiast mnie od Boga oddalać, do Niego zbliża. I kto na tym wygra?

4. Czasy „komandosa”. Klucz: żarliwość

Życie jest życiem i przynosi niespodzianki – czasem miłe, innym razem mniej. Nie zawsze na wszystko mamy wpływ. Zdarza się, że codzienność mocno przyspiesza. Jakieś niespodziewane wydarzenie, zadanie „na już”, deadline w pracy i mnóstwo innych okoliczności. I trzeba wtedy być komandosem, nie oczekując od siebie, że uda mi się trzymać zwyczajnego planu działania. Rozsypuje się też wtedy mój wypracowany rytm modlitwy.
Czasem jest to sprawdzianem, na jakiej głębokości znajduje się nasza zwykła modlitwa. Jeśli ta codzienna sięga głębi, nawet w takich chwilach będzie miała zapas życiodajnej wody. I jeśli zabrane są czas i przestrzeń, które pomagały mi karmić się Bogiem i spotkaniem z Nim, na jakiś czas te „zapasy” wystarczą, aby trwać w łączności z Panem, aby nie umrzeć z duchowego pragnienia. Jednak mimo tego, że okoliczności mogą zabrać mi „szerokość” czasu i miejsca, to nigdy nie będą w stanie zabrać mi „głębokości”. Nie mam pół godziny na rozważanie Słowa Bożego, ale nikt nie zabierze mi trzech minut. Jak więc w ciągu tych trzech minut sięgnąć głębiej? Robiąc wszystko, aby ten czas miał swoją jakość. Może jedno Ojcze nasz, ale wypowiedziane szczerze, z miłością i ze skupieniem. Zrób coś, czego zwykle nie robisz; uklęknij, jeśli siedzisz podczas modlitwy, może pokłoń się do ziemi – pomóż sobie ciałem. Można sobie wyobrazić, jak zachowuje się dwoje kochających się ludzi: gdy po długotrwałym rozstaniu znów się spotykają, ale dane jest im tylko 10 minut, jaka jest intensywność tego spotkania, czułość pocałunku, siła przytulenia, uważność spojrzenia?

Miejmy też pewność, że i ta druga strona – Bóg – chce dać nam w tym czasie jak najwięcej i rozumie obecną sytuację. Po prostu przez te kilka minut danych na modlitwę mogę kochać najmocniej, jak potrafię. Nie można tym nie podbić Bożego serca.

 

Tak naprawdę wszystko w relacji Bogiem sprowadza się do miłości. Jeśli kocham, nie przestaję się modlić. Żadne okoliczności nie są przeszkodą. Ściany nie istnieją, bariery opadają – jeśli jest miłość.

podziel się:
Paulina Kaczmarek OSC