Prakseda, najsłynniejsza spośród zakonnic w Wiecznym Mieście i w świecie rzymskim, ze względu na miłość dla wiecznego Oblubieńca od swego wczesnego dzieciństwa przez prawie czterdzieści lat ukrywała się w ciasnej celi. Zasłużyła na szczególną łaskę przyjaźni u świętego Franciszka. Bo, czego nie uczynił żadnej innej niewieście, przyjął ją do posłuszeństwa, z nabożną życzliwością dając jej habit zakonny, czyli tunikę i pasek.
Ona, gdy pewnego dnia weszła na poddasze swej celki po potrzebne sobie rzeczy, z powodu jakiegoś złudzenia runęła okrutnie na ziemię. Całkiem zgruchotała stopę i złamała goleń, ponadto ramię wyskoczyło jej zupełnie ze swojej pozycji. Ponieważ ta dziewica Chrystusowa przez wiele poprzednich lat nie widywała niczyjej twarzy i miała mocne postanowienie, by ich nigdy nie oglądać, leżała jak kłoda na ziemi, nie chcąc niczyjej pomocy i pociechy, nie wiedząc, gdzie się obrócić. Z rozkazu jednego z kardynałów i za radą zakonników miano koniecznie wyłamać celę, iżby jakaś zakonnica mogła służyć jej pociechą i by uchronić ją przed śmiercią, jaka mogła nastąpić na skutek braku opieki i przez zaniedbanie. Ona jednak nie chciała do tego dopuścić, opierała się wszystkimi sposobami, jak mogła, żeby nawet odrobinę nie musiała złamać swego ślubu. Dlatego kornie rzuciła się do stóp Bożego zmiłowania, a gdy nastał wieczór, molestowała zbożnymi żalami błogosławionego ojca Franciszka. Mówiła: „Najświętszy mój Ojcze, który wszędzie dobrotliwie wspierasz w potrzebie tak wielu ludzi, których za życia w ciele nie znałeś; dlaczego byś nie poratował mnie nieszczęsnej, która, gdy jeszcze żyłeś, zasłużyłam na twoją najsłodszą łaskawość? Bo, jak widzisz, święty Ojcze, trzeba mi albo zmienić postanowienie, albo ponieść śmierć”. Kiedy tak sercem i usty zanosiła tego rodzaju modły i objawiała swój żałosny afekt mnogimi szlochami, nagle zapadająca w głęboki sen weszła w zachwyt ducha. I oto najdobrotliwszy Ojciec, odziany w lśniąco białe szaty chwały, zszedł do obskurnej celi i zaczął mówić do niej słodkimi słowami: „Wstań, córko błogosławiona, wstań, nie bój się! Przyjmij znak całkowitego zdrowia i niewzruszenie zachowaj swoje postanowienie!”. I ująwszy jej rękę, podźwignął ją i zniknął. A ona, zwracając się tu i tam po swojej izdebce, nie wiedziała, czego sługa Boży w niej dokonał. Sądziła bowiem, że widziała zjawę. Wreszcie podeszła do okna i dała zwykły znak, na który czym prędzej podszedł pewien mnich, i zadziwiony bardziej, niż mógł uwierzyć, rzekł do niej: „Matko, co się stało, że mogłaś wstać?”. A ona, wierząc, że jeszcze śni i myśląc, że jego też nie ma, poprosiła o zapalenie ognia. Po przyniesieniu światła oprzytomniała, a nie czując żadnego bólu, opowiedziała po kolei wszystko, co się wydarzyło (Traktat 181).
Znamy przyjaźnie św. Franciszka ze św. Klarą czy Panią Jakobiną, ale Traktat podaje jeszcze jeden, często zapominany przykład tej więzi uczuciowej Asyżanina z rzymską pustelniczką Praksedą. Pomijając cud uzdrowienia po fatalnym upadku, dokonany przez wstawiennictwo Świętego, opis ukazuje przyjaźń jako związek ponadczasowy i przekraczający barierę przestrzeni materialnej. Przyjacielem staje się i jest się na wieczność, a relacja duchowa odnawia się za każdym wspomnieniem, które, w przypadku prawdziwej i głębokiej więzi, nie jest obecne w pewne dni czy w szczególnie trudnych chwilach, ale towarzyszy stale.
Przyjaźń jest rodzajem miłości, jak to wykazywał św. Tomasz z Akwinu w swoim dziele Suma Teologiczna, i jest cnotą przenikającą działanie i pragnienie dla dobra innej osoby z pełną dyspozycyjnością oraz oddaniem duchowym i fizycznym. Gdy świat współczesny zawładnięty jest zdobyczami wirtualnych relacji, związków, Asyżanin jawi się jako wzór relacji międzyludzkich opartych bogactwie serca i czystego spojrzenia w stronę drugiej osoby.