jesteś na stronie franciszkanie.pl

duchowość | Powrót do „pierwotnej nagości” – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP

Powrót do „pierwotnej nagości” – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP

Niepokalanie Poczęta

Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny to prawda, którą Kościół odkrywał od początku. Mówili o niej wielcy Ojcowie Kościoła, tacy jak św. Justyn męczennik – niedawno ogłoszony przez papieża Franciszka doktorem Kościoła – św. Ireneusz i św. Augustyn.

 

Intelektualna uczciwość średniowiecznych myślicieli względem poziomu zrozumienia Pisma Świętego w tamtym czasie, kazała się im jednak zastanawiać nad tym, czy Maryja faktycznie została poczęta bez grzechu pierworodnego. I tak np. św. Tomasz z Akwinu i jego zwolennicy byli przeciwni przyznaniu Maryi tego przywileju.

 

Odmiennego zdania był bł. Jan Duns Szkot, franciszkanin, który tłumaczył dlaczego Niepokalane Poczęcie jest jednak możliwe. Jego argumentacja wprost przyczyniła się do tego, że przeszło pięćset lat później papież Pius IX 8 grudnia 1854 r. ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu, według którego Najświętsza Maryja Panna „od pierwszej chwili swego poczęcia, przez łaskę i szczególny przywilej Boga wszechmogącego, na mocy przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego, została zachowana nienaruszona od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego”.

 

Co to jednak znacz, że Maryja jest Niepokalanie Poczęta i że została zachowana od grzechu? Żeby to zrozumieć, musimy cofnąć się do tego, co było przed grzechem, do pierwotnej przestrzeni życia człowieka.

Przestrzeń daru

Grzech – jeśli można tak powiedzieć – to pewien destrukcyjny styl życia, czyli coś, co może wpływać na to życie na wiele sposobów i naznaczać różnorodne jego wymiary. Stanowi on zaprzeczenie tego, w jaki sposób człowiek został powołany do życia przez Boga. A miał żyć „na Jego obraz i podobieństwo”. Jaki zatem jest „styl życia” Boga, który przewidział On także dla człowieka?

 

 

Dzięki Chrystusowi wiemy, że Bóg to tak naprawdę Trzy Osoby, które określa wzajemna miłość. Ta ich miłość to dar osoby dla osoby. I tak Ojciec daje siebie Synowi. Syn przyjmuje Ojca i daje siebie Ojcu. Dar Ojca dla Syna i dar Syna dla Ojca to Duch Święty – miłość sama w sobie. Tak więc w miłości, która stanowi istotę Boga, chodzi o dar osoby dla osoby. Ten dar to charakterystyka i samo sedno miłości, jej istota.  Miłość ma jednak to do siebie, że chce się dzielić. Dlatego Bóg stwarza człowieka, stwarza go „na swój obraz i podobieństwo”.

 

Podobieństwo człowieka do Boga dotyczy przede wszystkim tego, że człowiek – tak jak Bóg – jest osobą, czyli posiada rozum i wolną wolę. Przez rozum i wolną wolę człowiek zyskuje samoświadomość i samoposiadanie, dzięki czemu ma siebie. Ma siebie po to, żeby – tak jak Bóg – mógł dawać siebie. Tak więc człowiek sam dla siebie jest darem od Boga, którym ma dzielić się z innymi.

 

Dar to jednak nie tylko dawanie – jak niesłusznie mogłoby sugerować brzmienie tego słowa. Z darem jest trochę tak, jak z oddychaniem. Nie można tylko wdychać albo tylko wydychać. Co więcej, żeby wydychać powietrze, najpierw trzeba go nabrać. Tak samo jest z darem – najpierw musi zostać przyjęty. Po prawdzie nie może być inaczej, ponieważ – jak już wspomnieliśmy – jesteśmy przez Boga obdarowani na najbardziej podstawowym poziomie. Gdyby nie Jego decyzja, żeby dać nam życie i wszystko w tym życiu, nie mielibyśmy nawet teraz o czym rozmawiać. Tak więc Bóg daje, a my przyjmujemy i odwzajemniamy – tylko wtedy ma miejsce miłość pełna.

 

Odniesienia oparte na logice daru, dotyczące tak elementów przyrody, jak i stosunków między ludźmi, stanowią fundament stworzonej przez Boga rzeczywistości. Ten porządek – albo raczej jego rozpoznawanie – został zakwestionowany w ludzkim sercu przez grzech. W chwili, gdy człowiek zdecydował, by poznać zło, przestał postrzegać Boga jako Tego, który daje, bo kocha, przestał przyjmować miłość, która wcześniej go napełniała. W skutek tego stracił zdolność, by obdarowywać i kochać drugiego człowieka. Człowiek przez grzech odwraca się od Boga i od drugiego człowieka, a zwraca się ku sobie w bolesnym poszukiwaniu spełnienia. I tak, jak wcześniej tym, co określało jego życie, była kategoria daru, tak teraz życie to naznaczone jest egoizmem – zwróceniem ku sobie, które stanowi podstawę wszystkich innych grzechów i powstającego w ich skutku smutnego zaprzeczenia stworzonej przez Boga rzeczywistości.

 

Maryja przez Niepokalane Poczęcie została zachowana od tego pierwszego i podstawowego zamknięcia się na Boga i na drugiego człowieka. Dzięki łasce żyła w naturalnym środowisku, w którym do istnienia został powołany człowiek. Było to środowisko relacji, które charakteryzował dar. Nigdy nie uległa pokusie, by zakwestionować miłość i obdarowanie, które przychodzi od Boga. Dzięki temu była zawsze gotowa, by kochać, czyli dawać siebie tym ludziom, których podarował Jej Bóg.

„Pierwotna nagość”

Jest jeszcze jedna przestrzeń ludzkiego życia – w Bożych planach istotowo połączona z darem osoby dla osoby, jednak boleśnie zraniona przez grzech egoizmu. Naprowadza nas na nią pierwsze czytanie, które mądrość Kościoła przeznaczyła właśnie na uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Przychodząc tego dnia do kościoła, usłyszymy: „Gdy Adam zjadł owoc z drzewa zakazanego, Pan Bóg zawołał na niego i zapytał go: «Gdzie jesteś?». On odpowiedział: «Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się». Rzekł Bóg: «Któż ci powiedział, że jesteś nagi?»”.

 

 

Ludzka seksualność to ta przestrzeń życia człowieka, w którą Bóg wpisał swoje największe tajemnice. Pewnie właśnie dlatego jest ona tak systematycznie niszczona. Wcześniej zastanawialiśmy się nad grzechem w ogóle na tle pierwotnych Bożych planów. Teraz podobnie musimy podejść do nagości, o której mowa w krótkiej wymianie zdań między Bogiem i człowiekiem. 

 

 

Niezwykłe jest to, z jaką uwagą Bóg wsłuchuje się w głos przestraszonego człowieka. Ten boi się, bo – jak mówi – jest nagi. Bóg pyta: „kto Ci powiedział?”, bo chyba nie Ja – można by dopowiedzieć – „że jesteś nagi?”. Dlaczego nagość nagle przedstawia się jako problem, jako powód do lęku? Przecież ledwo kilkanaście wersetów wcześniej było powiedziane, że „chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu” (Rdz 2, 25). Co zatem takiego miało w międzyczasie miejsce, że w świadomości człowieka zachodzą tak daleko posunięte zmiany w postrzeganiu nagości?

 

 

Lęk i wstyd z powodu nagości to skutek grzechu, czyli poznania zła, w które wszedł człowiek. Takie przeżywanie własnej cielesności nie ma jednak nic wspólnego z tym, jak wymyślił to Bóg. Świadczą o tym zacytowane wcześniej ostatnie słowa drugiego rozdziału Księgi Rodzaju, które domykają drugi opis stworzenia.

 

 

Te słowa o „pierwotnej nagości” nieobarczonej wstydem stanowią zdaniem Jana Pawła II podsumowanie doświadczenia pierwszych ludzi, o czym szeroko pisze w swojej „Teologii ciała”. Jak zatem zdaniem papieża wyglądały ich relacje?

 

 

Na samym początku musimy pamiętać o tym, że mówimy o ludziach, którzy jeszcze nie poznali zła. W ich życiu wszystko przebiega zgodnie z Bożym planem. Papież pisze, że doświadczenie „pierwotnej nagości” charakteryzowało się tym, że ludzie byli zdolni, żeby rozpoznawać podwójny sens ludzkiego ciała. Pierwszy z nich nazwał osobowym sensem ludzkiego ciała, drugi – oblubieńczym.

 

 

Człowiek, choć poprzez swoje ciało stanowi element przyrody, odróżnia się od innych stworzeń przede wszystkim przez to, że nosi w sobie życie wewnętrzne, życie przysługujące tylko osobom, życie, które charakteryzuje się samoświadomością i samoposiadaniem. Tak więc ciało człowieka jest wyjątkowe właśnie z tego powodu, że jest to ciało osoby, która myśli i decyduje. Człowiek tym samym łączy w sobie dwie przestrzenie życia: fizyczną i duchową. Ciało dla papieża ma charakter sakramentalny, czyli stanowi widzialny znak niewidzialnej rzeczywistości, która jednak w pewien sposób ujawnia się właśnie przez ten widzialny znak.

 

 

Przed grzechem takie postrzeganie siebie nawzajem było dla ludzi czymś oczywistym i naturalnym. Ciało, nawet w swojej męskiej i kobiecej nagości, nie stanowiło wtedy przeszkody, nie było traktowane jak przedmiot, ale było odczytywane jako znak osoby.

 

 

Drugi sens ludzkiego ciała – oblubieńczy – nie mówi nic innego jak to, że ludzie mieli świadomość, że mają ciała po to, żeby kochać siebie nawzajem, czyli po to, żeby poprzez swoje ciała – które nota bene stworzone są przez Boga jak wzajemnie się dopełniające – obdarowywali siebie nawzajem. Jest to ten moment, w którym ludzie są wolni, by stać się dla siebie darem, bo nie przeżywają pożądania, czyli dobrze nam znanego wewnętrznego przymusu, by przy pomocy drugiego człowieka przeżywać przyjemność seksualną.

 

 

„Pierwotna nagość”, czyli zdolność rozczytania tych dwóch sensów, mówi papieżowi, że ludzi w tamtym czasie charakteryzowała „pierwotna niewinność”. Polegała ona na tym, że byli oni gotowi, by stawać się dla siebie bezinteresownym darem, a tym samym żyć w zgodzie z ustanowioną przez Boga naturą, czyli żyć „na obraz i podobieństwo” Boga bezinteresownego w swojej stwórczej miłości. To właśnie bezinteresowność jest rdzeniem „pierwotnej niewinności”.

 

Jeżeli zatem zachęceni przez Kościół wierzymy, że Maryja została zachowana od grzechu pierworodnego, to nie sposób odmówić Jej udziału w doświadczeniu pierwszych ludzi. Niepokalane Poczęcie to nic innego, jak powrót do „pierwotnej niewinności”, czyli do integralnego przeżywania człowieczeństwa, które wyraża się w relacjach do Boga, a przez to w relacji do ludzi.

 

„Dziewica poślubiona mężowi, imieniem Józef”

Maryja i Józef – kochająca się para prostych i dobrych ludzi z Nazaretu. Na pewno mieli już plany związane ze wspólną przyszłością. Pewnie, jak wszyscy małżonkowie, pragnęli siebie nawzajem i pragnęli dzieci. Bóg zaskoczył ich pomiędzy pierwszym a drugim etapem zawierania żydowskiego małżeństwa. Byli już ze sobą oficjalnie związani, ale jeszcze nie mieszkali razem. Maryja nieoczekiwanie została Matką Syna Bożego. Tajemnica, której Maryja, zgodnie z odwiecznym zamysłem Boga, zaczęła w tym momencie służyć, wiązała się z życiem w dziewiczym małżeństwie. Możemy przypuszczać, że początkowo nie była to dla nich łatwa sytuacja. Wydaje się jednak, że „pierwotna niewinność”, którą opisał Jan Paweł II, a w której Maryja przecież uczestniczyła, uchyla przed nami rąbka tajemnicy na temat tego, jak mogła wyglądać ich małżeńska relacja.

 

 

Na pewno nie współżyli ze sobą seksualnie. Czy oznacza to jednak, że byli pozbawieni bliskości? Czy tak bardzo potrzebną człowiekowi czułość, musieli zredukować do minimum? Czy Józef nie mógł ucałować Maryi, która była jego małżonką? Na pewno tak nie było.

 

 

Maryja przez swoje Niepokalane Poczęcie była gotowa, żeby żyć w dziewiczym małżeństwie. Tę gotowość zyskał przy Niej także św. Józef. Dzięki łaskawości Boga miał bowiem okazję rozwijać się w kierunku pełni człowieczeństwa przy najbardziej dojrzałej i najszlachetniejsze kobiecie, której oszałamiająca kobiecość nie wywoływała pożądania, ale motywowała do bezinteresownej miłości. Oboje,  uczestnicząc we właściwy sobie sposób w „pierwotnej niewinności”, czyli w bezinteresowności daru względem drugiego człowieka, patrzyli na siebie z zewnątrz i wyraźnie widzieli to, co ukryte głęboko w wewnętrznym świecie drugiej osoby. Wiedzieli, że mają swoje ciała od Boga po to, żeby okazywać sobie miłość. Czułość i bliskość, która między nimi była, nie prowokowała jednak odruchowych zachowań zmierzających do rozładowania pobudzonego ciała. Wolność od pożądania, która umożliwiła im życie w dziewiczym małżeństwie, poprowadziła ich jednocześnie do bliskości, o której wszyscy marzymy i której głęboko pragniemy.

 

 

Tak więc para tych ludzi, którzy na pozór wydają się sobie odlegli, paradoksalnie może mieć do powiedzenia na temat prawdziwej bliskości i jedności serc więcej niż niejedni małżonkowie. Doświadczenie dziewiczej miłości Maryi i Józefa, której istotę stanowi bezinteresowna niewinność, może stać się drogą dla małżonków dążących do prawdziwego spełnienia, ponieważ jeżeli miłość seksualna nie będzie czysta i wolna od pożądania, to daleko jej do tego, czego w głębi serca szukamy.

Nadzieja Nowego Początku

Karol Wojtyła w kazaniach majowych z 1963 r. napisał o Niepokalanym Poczęciu tak: „Tajemnica ta, to źródło nadziei na przezwyciężenie skutków grzechu pierworodnego. Kiedy tak boleśnie odczuwamy te skutki, jakąż pomocą dla nas jest odnaleźć w sobie Maryję w Tajemnicy Niepokalanego Poczęcia, tym szczególnym darze Odkupiciela dla Jego Matki. Tajemnica ta, jeżeli ją głęboko przyjmujemy w naszej duszy, ma dla nas takie następstwa, które ufnie możemy przeciwstawić następstwom grzechu pierworodnego”.

 

 

Najświętsza Maryja Panna jest niezwykła między innymi z tego powodu, że dosłownie materializowały się w Niej największe tajemnice naszej wiary. To właśnie w głębi Jej kobiecego ciała, bez udziału mężczyzny rozpoczęło się ludzkie życie naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Duch Święty, który zgodnie ze słowem anioła Gabriela, zstąpił na Nią w momencie Zwiastowania, pozostawił realne i namacalne skutki swojego działania w postaci rozwijającego się pod sercem Maryi dziecka, które rosło. Wskutek tego Jej ciało nabierało kształtów charakterystycznych dla ciała kobiety w ciąży. Co za niezwykła realność działania Boga!

 

 

Maryja, która odtąd niesie w sobie Boga-Człowieka, zaczyna w nowy sposób oddziaływać na otaczających Ją ludzi. Wystarczy wspomnieć spotkanie ze św. Elżbietą, która pod wpływem być może najprostszych słów pozdrowienia, zostaje napełniona Duchem Świętym, a jej syn, św. Jan Chrzciciel – jak pisze św. Łukasz – „porusza się z radości” (Łk 1, 44).

 

 

Ciało Maryi w wyjątkowy sposób ujawnia zamierzony od zawsze przez Boga – jak możemy przeczytać w „teologii ciała” Jana Pawła II –  sakramentalny charakter, czyli zdolność, by w tę widzialną rzeczywistość wnosić niewidzialną rzeczywistość Boga. To spotkanie nieba i ziemi dzieje się dzięki przywilejowi Niepokalanego Poczęcia, czyli wolności od grzechu, który hamuje przepływ łaski.

 

 

Niepokalane Poczęcie to jednak nic innego, jak wyjątkowy udział w Odkupieniu, które dla wszystkich ludzi wysłużył Jezus Chrystus. Różnica między nami a Maryją polega na tym, że Ona przez to Odkupienie została zachowana od grzechu, a my jesteśmy od niego uwalniani dzięki łasce Boga. Maryja – w porządku łaski – jest zatem pierwszym zbawionym człowiekiem, który może bardzo skutecznie pomóc nam w przyjmowaniu wiary w to, że Odkupienie zostało ofiarowane także nam i że Bóg chce skutecznie działać w naszym życiu. Niezwykłym przykładem tej skuteczności działania łaski Boga przez wstawiennictwo Maryi Niepokalanej jest życie św. Maksymiliana Marii Kolbego.

Szaleniec Niepokalanej

Maryja niezaprzeczalnie była miłością życia o. Maksymiliana. Całego siebie oddał w Jej ręce. Od Niej uczył się, jak kochać Boga. Wraz z Nią chciał walczyć o zbawienie całego świata i zdobyć serca wszystkich ludzi dla Chrystusa. Po to powstało Rycerstwo Niepokalanej, a dalej czasopismo „Rycerz Niepokalanej”. Sukces wydawniczy dochodzący w szczytowym momencie do publikacji przeszło pięćdziesięciu milionów egzemplarzy rocznie, to na pewno zasługa wszechstronnego geniuszu o. Kolbego. Był to jednak geniusz podporządkowany Bogu i całkowicie polegający na wstawiennictwie Niepokalanej. Najbardziej zdumiewające rzeczy miały jednak miejsce w ostatnich kilku tygodniach jego życia.

 

 

Powszechnie znane są świadectwa o nietypowej postawie św. Maksymiliana, gdy przebywał w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz. Jego postawa była nietypowa, dlatego że pomimo tak trudnych okoliczności, w jakich się znalazł, nie uległ instynktowi przetrwania, ale był nieustannie otwarty na innych ludzi, pomagając im na różne sposoby, zawsze dzieląc się z nimi swoją porcją jedzenia i słuchając ich spowiedzi. Niejednego człowieka uchronił od rozpaczy i załamania.

 

 

Najbardziej zdumiewające wydarzenia miały miejsce na przełomie lipca i sierpnia 1941 r., kiedy to o. Maksymilian postanowił ofiarować swoje życie za innego więźnia, który miał trafić do bunkra głodowego. 28 lub 29 lipca o. Kolbe, podczas apelu obozowego zebranego po ucieczce więźniów, występuje z szeregu i podchodzi do komendanta obozu, by zgłosić się na śmierć. Dlaczego nie został zastrzelony, gdy ruszył się z miejsca? Dlaczego komendant obozu, Karl Fritzsch, rozmawiając z nim używa słów „proszę Pana”? Dlaczego ten jeden jedyny raz niemiecki oficer zmienia decyzję pod wpływem prośby więźnia? Wydarzenia te są tak nietypowe, że można patrzeć na nie tylko w kategorii cudu.

 

 

Zaczynają się jeszcze bardziej nietypowe ponad dwa tygodnie, w czasie których św. Maksymilian znajduje się w bunkrze głodowym z innymi więźniami. Co dało mu siłę, by i na tym ostatnim etapie życia nie załamać się, ale być wsparciem dla pozostałych? Jak to możliwe, że celę śmierci zamienił niemalże w kościół – jak wspomina jeden ze świadków – z którego, dopóki tylko mieli siłę, dochodził śpiew i głośno odmawiane modlitwy? Czemu miał jeszcze siłę klęczeć i modlić się, podczas gdy pozostali więźniowie leżeli wycieńczeni głodem na betonowej posadzce? Co sprawiało, że ze spokojem patrzył prosto w oczy esesmanów, którzy co jakiś czas zaglądali do celi? Siła ducha tego niezłomnego człowieka płynęła od Boga, a płynęła tak rwącym strumieniem dzięki zawierzeniu Najświętszej Maryi Pannie Niepokalanej.

 

 

Bóg uczcił swojego świętego również po śmierci, o czym daje świadectwo Bruno Borgowiec, więzień KL Auschwitz numer 1192, który  sprzątał po egzekucjach w bunkrze głodowym i wynosił z niego zwłoki skazańców. O spotkaniu z o. Maksymilianem pisze tak: „Ciała innych więźniów zastałem leżące na posadzce, zbrudzone i o zrozpaczonych rysach. Ojciec Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę i miał otwarte oczy, z pochyloną w bok głową. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Każdego zafascynowałaby ta pozycja i każdy sądziłby, że to jakiś święty”.

 

 

Maksymilian umarł dobity zastrzykiem z kwasu karbolowego, potocznie zwanego fenolem, 14 sierpnia 1941 r. Jego ciało zostało spalone w krematorium 15 sierpnia w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Czy wszystko to nie jest jednym wielkim świadectwem spotkania nieba i ziemi, przenikania się rzeczywistości widzialnej i niewidzialnej nawet w tak trudnych okolicznościach, jak te, które miały miejsce w Auschwitz?

„Skutecznie wezwani”

Abp Grzegorz Ryś w swojej książce „Rut Moabitka – krewna Boga” przywołuje fragment listu, który benedyktyn o. Karol Meisnner wysłał kiedyś do kard. Karola Wojtyły. Brzmi on tak: „Ojcze, robimy w Lubiniu sympozjum na temat rodziny, ale Cię nie zapraszamy – bo będziemy rozważać temat gwałtów w małżeństwie, a Twoja teologia i wizja małżeństwa kompletnie do tego nie przystaje. Bo to, co Ty piszesz o małżeństwie i rodzinie, nadaje się tylko dla człowieka w stanie rajskim”.

 

 

Abp Ryś wspomina przy tej okazji o zwątpieniu w realne działanie Boga i w aktualność Jego odwiecznych planów, które towarzyszy niejednemu wierzącemu człowiekowi. Na pewno jest tak, że Bóg działa w sposób nieoczywisty, a tajemnica cierpienia wielu ludzi – również w małżeństwach – pozostanie zakryta do momentu, w którym staniemy z Bogiem twarzą w twarz i będziemy mogli Mu wprost zadać wszystkie nurtujące nas pytania.

 

 

Nie możemy jednak poddać się zwątpieniu i czekać na koniec czasów z założonymi rękoma. W papieskiej „teologii ciała” jak refren powraca stwierdzenie, że powinniśmy poczuć się „skutecznie wezwani” wobec prawdy, która płynie z „tajemnicy początku”, czyli z pierwotnych planów Boga względem ludzkich relacji, o których mowa na pierwszych stronach Pisma Świętego, a tym bardziej wobec „nadziei nowego początku”, czyli Odkupienia danego nam w Chrystusie, czego najbardziej wyrazistym znakiem jest Niepokalana Maryja Dziewica.

 

 

Prawda o niewinnej bezinteresowności, która jest widoczna w relacji Maryi i Józefa, może zarysować się w horyzoncie świadomości niejednej pary małżonków, którzy dzięki wierze i systematycznej pracy nad sobą, mogą wcielić ją w swoje małżeńskie życie i doświadczyć jego nowej jakości.

 

 

Realia naszego nieraz szarego i smutnego życia mogą odebrać wiarę w to, że Bóg działa, a nawet w to, że żyje i jest. Czy jednak okoliczności, w których żyjemy, okażą się cięższe od tych, w których znalazł się o. Maksymilian? Czy spróbujemy wykrzesać z siebie choćby odrobinę wiary w to, że jeżeli jemu udało się przejść przez dramat Auschwitz z podniesioną głową, to życie nie złamie także nas? Bóg jeden wie, jakie skutki może w naszym życiu przynieść poważne potraktowanie i przyjęcie prawdy o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, czyli prawdy o realizmie ofiarowanego nam przez Chrystusa zbawienia.

 

Nabierzmy więc ducha i podnieśmy głowy, bo zbliża się nasze odkupienie! (por. Łk 21, 28)

podziel się:
Marek Kowalcze OFMConv