Przyjaciele Franciszka wreszcie zaczęli zauważać zachodzące w nim zmiany. Kpili nawet z niego, że się zakochał. On jednak nie chciał już dłużej trzymać w sobie tego, czego doświadczał. Zrezygnował z hucznych zabaw i zaczął spędzać więcej czasu na modlitwie. Postanowił także, że nigdy nie odmówi pomocy ubogim. Co o tym etapie życia św. Franciszka mówią źródła? Zapraszamy do przeczytania fragmentu „Relacji trzech towarzyszy”.
Po powrocie do Asyżu, któregoś wieczoru – było to kilka dni później – towarzysze wybrali go na przewodniczącego, aby według swego upodobania rozporządzał wydatkami. Polecił więc przygotować wystawną ucztę, jak robił to już tak wiele razy. Po jej zakończeniu wszyscy wyszli z domu; towarzysze szli pierwsi, włócząc się po mieście ze śpiewem na ustach. On z laską w ręku, jak przystało przewodniczącemu zabawy, szedł za nimi na samym końcu i nie śpiewał, ale pogrążony był w głębokiej zadumie.
I oto nagle nawiedził go Pan. Słodycz tak cudowna napełniła jego serce, że nie mógł ani mówić, ani poruszać się. Stało się dla niego rzeczą niemożliwą odczuwać czy słyszeć coś poza tą słodyczą, która sprawiła, że był tak nieczuły na doznania fizyczne, iż, jak sam później wyznał, nawet gdyby cięto go na kawałki, nie byłby w stanie ruszyć się z miejsca.
Kiedy towarzysze zobaczyli, że został tak daleko za nimi, wrócili do niego. Przerażeni patrzą i widzą go, jakby już przemienionego w innego człowieka. Pytają go więc: „O czymże myślałeś, że nie szedłeś za nami? Być może – mówią żartując – myślałeś o ożenieniu się”? Odpowiedział im z ożywieniem: „Powiedzieliście prawdę, ponieważ myślałem o wzięciu oblubienicy szlachetniejszej, bogatszej i piękniejszej, aniżeli kiedykolwiek widzieliście”. Kpili z niego. On zaś powiedział to nie od siebie, lecz natchniony przez Boga. Wspomnianą bowiem oblubienicą, którą pojął, było prawdziwe życie religijne, dzięki ubóstwu szlachetniejsze, bogatsze i piękniejsze.
Od tej chwili Franciszek zaczął uważać się za nędznego i gardził tym wszystkim, co tak niedawno kochał; co prawda nie robił tego doskonale, gdyż nie oderwał się jeszcze zupełnie od próżności tego świata. Oddalając się nieco od światowego zgiełku, starał się zachować Jezusa Chrystusa w swoim wnętrzu i ukryć przed ironicznymi spojrzeniami ewangeliczną perłę, którą pragnął nabyć, sprzedawszy wszystko. Często również, prawie każdego dnia, chodził modlić się w skrytości. Odczuwał w tym pewnego rodzaju przymus dzięki słodyczy, której coraz częściej doznawał, a która skłaniała go do modlitwy czasami nawet na ulicy i w różnych miejscach publicznych.
Chociaż już od dawna był dobroczyńcą ubogich, to jednak od tego dnia mocniej sobie postanowił w swoim sercu, ze w przyszłości nie odmówi jałmużny żadnemu ubogiemu, który prosiłby go w imię Boga i będzie dawał ją hojniej i obficiej niż zazwyczaj. Tak więc, za każdym razem, gdy ubogi prosił go o jałmużnę poza domem, wspierał go pieniędzmi, skoro tylko było to możliwe; gdy zaś nie miał pieniędzy, dawał mu czapkę lub pas, byle tylko nie odsyłać go z pustymi rękoma. Jeśli i tego nie miał, odchodził w ustronne miejsce, zdejmował swą koszulę i dawał ją dyskretnie ubogiemu, prosząc, aby ją wziął ze względu na Pana. Kupował także przedmioty, mogące służyć ozdobie kościołów i po kryjomu wysyłał je ubogim kapłanom.
Relacja trzech towarzyszy 7-8