Po odcięciu się od pieniędzy ojca, Franciszek wreszcie może robić to, do czego natchnął go Pan. Śpiewa więc na cześć Pana (za co obrywa od zbójców), pomaga trędowatym i ubogim. Podejmuje też ważną decyzję… Jaką? Przeczytajcie koniecznie we fragmencie z „Życiorysu pierwszego św. Franciszka” autorstwa jego pierwszego biografa, brata Tomasza z Celano.
Szedł lasem, i śpiewał Panu chwalby w języku francuskim, z nagła napadli go zbójcy. Dziko usposobieni zapytali go, kim jest. Mąż Boży, ufnie, głośno odpowiedział: „Jestem heroldem wielkiego króla! Co wam do tego?”. Ale oni pobili go i wtrącili do rozpadliny pełnej śniegu, mówiąc: „Leż tu, prostacki heroldzie Boga!”. On zaś, po ich odejściu, gramoląc się, otrząsnął z siebie śnieg i wyczołgał się z parowu, a bardzo ucieszony zaczął głośno wyśpiewywać po lesie chwalby dla Stworzyciela wszystkich rzeczy.
Przybywszy do pewnego klasztoru mnichów, przez wiele dni chodził tylko w samej lichej koszuli, jako woziwoda w kuchni, pragnąc tylko pożywić się zupą. Jednakże, kiedy nie wzbudził żadnej litości i nie mógł otrzymać choćby starego odzienia, nie zagniewany, ale zmuszony koniecznością, odszedł stamtąd i przybył do miasta Gubbio, gdzie otrzymał skromną tunikę od pewnego dawnego przyjaciela. Później, po upływie krótkiego czasu, kiedy sława męża Bożego wszędzie się rozeszła, a jego imię rozpowszechniło się wśród ludu, przeor wspomnianego klasztoru, rozważywszy i zrozumiawszy, że skrzywdzili męża Bożego, przybył do niego i ze względu na cześć dla Zbawiciela pokornie prosił go o przebaczenie dla siebie i dla swoich.
Następnie święty miłośnik wszelkiej pokory przeniósł się do trędowatych i przebywał z nimi, pilnie służąc wszystkim ze względu na Boga. Umywał z nich wszelkie brudy, a także oczyszczał wrzody z ropy, jak sam mówi w swym Testamencie: „Kiedy jeszcze byłem w grzechach, widok trędowatych wydawał mi się nie do zniesienia, wszakże Pan wprowadził mię między nich i spełniałem wobec nich usługi miłosierdzia”. Jak sam nieraz mówił, widok trędowatych był mu tak bardzo przykry za czasu jego płochości, że gdy co najmniej z odległości dwu tysięcy kroków spostrzegał ich domy, zatykał sobie nos rękami. Ale kiedy już za łaską i mocą Najwyższego zaczął myśleć o rzeczach świętych i użytecznych, będąc jeszcze w stanie świeckim, pewnego dnia spotkał się z trędowatym. Przezwyciężył się, przystąpił do niego i ucałował go. Odtąd coraz bardziej się poniżał, aż z miłosierdzia Odkupiciela doszedł do doskonałego zwycięstwa nad sobą.
Pomagał również innym biedakom. Będąc jeszcze w świecie i idąc za tym, co światowe, podawał miłosierną rękę ludziom cierpiącym braki i współczuł udręczonym. Jednego dnia wbrew swemu zwyczajowi, jako że był bardzo uprzejmy, ubliżył pewnemu ubogiemu proszącemu o jałmużnę. Natychmiast pożałował tego, mówiąc sobie, że to rzecz wielce naganna i bardzo brzydko odmówić żądaniom tego, kto prosi w imię tak wielkiego Króla. Odtąd postanowił w swym sercu, że o ile możliwe, już więcej nikomu nie odmówi, kto prosić będzie ze względu na Boga. Robił to jak najpilniej i wypełniał, aż zupełnie poświęcił całego siebie, jako ten, co zanim stał się nauczycielem, wpierw był wykonawcą tej ewangelicznej rady: Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie (Mt 5,42).
Tomasz z Celano, Życiorys pierwszy św. Franciszka 16-17