jesteś na stronie franciszkanie.pl

franciszkanizm | Jak bracia szli przez świat… | źródła

Jak bracia szli przez świat… | źródła

Kiedy bracia św. Franciszka poszli po dwóch w cztery strony świata, nikt nie mówił, że będzie miło, łatwo i przyjemnie. Nie każdy przyjmował ich z entuzjazmem.  Często musieli mierzyć się z odrzuceniem. Jak sobie radzili? Koniecznie przeczytajcie w dziele zatytułowanym „O początku albo założeniu zakonu i o działalności owych braci mniejszych, którzy byli pierwszymi w zakonie i towarzyszami świętego Franciszka”, powszechnie znanym jako Anonim z Perugii.

Kiedy ci, jak najbardziej pobożni słudzy Pańscy, szli drogą i napotykali jakiś kościół czynny lub opuszczony, albo jakiś krzyż przy drodze, wtedy kłaniali się im pobożnie, odmawiając modlitwę: Uwielbiamy Cię, Chryste, i błogosławimy Tobie, tutaj i we wszystkich kościołach Twoich, jakie są na całym świecie, żeś przez krzyż swój święty odkupił świat. Wierzyli i byli przekonani, że znajdowali tam miejsce pobytu Pana. A każdy, kto ich widział, dziwił się, mówiąc: „Nigdy nie widzieliśmy zakonników tak ubranych”. Bo jako niepodobni do innych z habitu i życia, wyglądali na ludzi z lasu. Kiedy wchodzili do jakiego miasta, zamku czy domu, głosili pokój. A gdziekolwiek spotykali mężczyzn czy kobiety na drogach lub placach, zachęcali ich, żeby lękali się Boga i kochali Stwórcę nieba i ziemi, żeby pamiętając o Jego przykazaniach, które rzucili byli w niepamięć, starali się od zaraz czynem je wypełniać. Niektórzy słuchali ich chętnie i z radością, a inni przeciwnie wyśmiewali. Wielu zarzucało ich pytaniami, tak że bardzo uciążliwe było dla nich odpowiadanie na tak dużo i takich pytań, ponieważ najczęściej w nowych sprawach powstają nowe pytania. Niektórzy pytali ich: „Skąd jesteście?”. A oni odpowiadali: „Jesteśmy pokutnikami, a urodziliśmy się w mieście Asyżu”. Jeszcze bowiem wspólnota braci nie nazywała się zakonem.

 

Wielu, którzy ich widzieli i słyszeli, uważało ich za oszustów lub głupców. A ktoś z nich mówił: „Nie chcę ich przyjmować do mego domu, żeby przypadkiem nie pokradli moich rzeczy”. I dlatego w wielu miejscach wyrządzono im wiele zniewag. Dlatego też bardzo często zatrzymywali się w portykach kościołów lub domów. W tym czasie dwaj bracia byli w mieście Florencji; szli przez miasto, szukając przytułku i w żaden sposób nie mogli go znaleźć. Przyszedłszy do pewnego domu, który z przodu miał portyk, a w portyku piec, powiedzieli sobie: „Tutaj możemy się zatrzymać”. Zapytali więc panią tego domu, czy raczyłaby ich przyjąć. A gdy ona natychmiast wzbraniała się to uczynić, poprosili ją, żeby przynajmniej przy tym piecu pozwoliła im spędzić ową noc. Pozwoliła im. Gdy przyszedł jej mąż i zobaczył braci w portyku koło pieca, powiedział jej: „Dlaczego udzieliłaś pobytu tym włóczęgom?”. Ona odpowiedziała: „Nie chciałam ich przyjąć do domu, ale jedynie pozwoliłam im na położenie się na zewnątrz, w portyku, skąd nie mogą nam nic ukraść, chyba tylko drwa”. Ze względu na podejrzenie o kradzież nie chcieli braciom użyczyć niczego do przykrycia się, chociaż w tym czasie był tęgi mróz. Bracia zaś, wstawszy o brzasku, udali się do najbliższego im kościoła.

 

Gdy nastał ranek, owa kobieta przyszła do kościoła, by wysłuchać Mszy, i zobaczyła ich pobożnie i pokornie trwających na modlitwie. Rzekła sama w sobie: „Jeśliby ci ludzie byli złoczyńcami, jak mówił mój mąż, to nie modliliby się z taką czcią”. Podczas gdy kobieta to myślała, oto pewien mąż, imieniem Gwido, chodził po kościele i wręczał jałmużnę będącym tam ubogim. Przystąpił też do braci i chciał im dać po denarze, jak i innym, ale oni odmówili przyjęcia. Powiedział im: „Dlaczego nie bierzecie denarów, jak reszta ubogich, skoro widzę, że jesteście nędzni i biedni?”. Odpowiedział mu jeden z nich, imieniem Bernard: „Oczywiście jest prawdą, że jesteśmy ubodzy, ale nasze ubóstwo nie jest tak ciężkie, jak ubóstwo innych, ponieważ staliśmy się ubogimi za łaską Boga i żeby wypełnić Jego radę”.

 

Dziwiąc się im, ów człowiek zapytał ich, czy wszak mieli coś na świecie. Odpowiedzieli, że owszem mieli, ale ze względu na miłość Boga rozdali to ubogim. Wspomniana kobieta, zastanowiwszy się nad tym, że bracia odmówili wzięcia denarów, przystąpiła do nich i rzekła: „Chrześcijanie, ja was chętnie przyjmę do domu, do wnętrza, jeśli zechcecie wrócić na pobyt u mnie”. Bracia odpowiedzieli jej pokornie: „Niech ci Pan wynagrodzi”. Natomiast ów mąż widząc, że bracia nie mogli znaleźć gościny, wziął ich, zaprowadził do swego domu i powiedział: „Oto hospicjum, które Pan wam przygotował. Pozostańcie w nim, według waszego życzenia”. A oni dzięki złożyli Bogu, że postąpił z nimi miłosiernie i wysłuchał wołania biedaków. I pozostali u niego przez pewną ilość dni. A z powodu ich słów, jakie słyszał i przykładów, jakie widział, później bardzo dużo dawał na ubogich.

Chociaż on tak dobrze ich potraktował, to jednak inni ludzie na ogół lekceważyli ich; wielu małych i wielkich, postępowało z nimi i odnosiło się do nich, jak panowie względem swoich niewolników. Chociaż mieli bardzo liche i biedne odzienie, to jednak wielu chętnie je im zabierało. W ten sposób pozostawali nadzy, gdyż mieli tylko po jednej tunice; wszakże zawsze zachowywali ewangeliczny sposób postępowania, nie żądając jej z powrotem od zabierających. A jeśli ci, poruszeni poczuciem sprawiedliwości, zechcieli oddać to, co zabrali, chętnie przyjmowali z powrotem (por. Łk 6,29). Poniektórzy rzucali im na głowę błoto; a komuś z nich wcisnęli kostki do ręki, zapraszając do zabawy. Ktoś jednego z braci nosił na plecach, uwieszonego na kapturze, tak długo, jak podobało się niosącemu. Wyrządzali im te i inne udręki, o których wszakże nie mówimy, żeby nie przedłużać zbytnio naszego opowiadania. Tak dalece uważali ich za najpodlejszych, że bezpiecznie i śmiało dręczyli ich, jakby byli złoczyńcami. Ponadto doznawali oni wiele trosk i ucisków z głodu i pragnienia, z zimna i nagości (por. 1 Kor 11,27). To wszystko znosili wytrwale i cierpliwie, jak polecił im święty Franciszek. Nie smucili się ani nie oburzali, ale radowali się i cieszyli w uciskach, jak ludzie, co dużo zarobili, i pilnie modlili się do Boga za swoich prześladowców (por. Mt 5,44).

 

Kiedy ludzie widzieli ich, że cieszą się w swych uciskach, że cierpliwie je znoszą dla Pana, i że nie ustają w najbardziej pobożnej modlitwie, a także, że nie przyjmują ani nie noszą pieniędzy, jak je przyjmowali inni potrzebujący biedacy, i że darzą się wzajem wielką miłością, po której poznawało się uczniów Pańskich (por. J 13,35), wtedy wielu z dobroci Pana doznało wyrzutów sumienia; przychodzili do nich i prosili o przebaczenie za zniewagi. A oni, z serca im odpuszczając, ochoczo odpowiadali: „Pan niech wam przebaczy”. I tak później chętnie ich słuchali. Niektórzy prosili ich, żeby raczyli przyjąć ich do swej wspólnoty, i przyjęli ich wielu, ponieważ w tym czasie ze względu na małą liczbę braci każdy miał od świętego Franciszka władzę przyjmowania kandydatów, jakich chciał. A w wyznaczonym sobie terminie wrócili do Świętej Marii z Porcjunkuli.

 

 

Anonim z Perugii 19-24.

podziel się:
Katarzyna Gorgoń