jesteś na stronie franciszkanie.pl

W dniach od 15 sierpnia do 29 września 1224 roku św. Franciszek przeżywał czterdziestodniowy post ku czci św. Michała Archanioła na górze La Verna. Około 15 września miał tam niezwykłą wizję. Ujrzał ukrzyżowanego serafina. Skutkiem tego widzenia były także stygmaty, które wyryły się na jego ciele. Franciszek miał 42 lata…

Kiedy pozostawał w pustelni, która od miejscowości, gdzie jest położona, zwie się Alwernia, na dwa lata zanim oddał duszę Bogu, ujrzał w widzeniu Bożym stojącego nad sobą mężczyznę, mającego jakby sześć skrzydeł, z rękami wyciągniętymi, a z nogami złączonymi, przybitego do krzyża. Dwa skrzydła unosiły się nad głową, dwa wyciągały do lotu, dwa wreszcie okrywały całe ciało. Gdy święty sługa Najwyższego ujrzał to widzenie, jak najbardziej zadziwił się, ale nie wiedział, co ono miało dlań znaczyć. Bardzo się ucieszył i mocno uradował miłym i łaskawym względem, z jakim Serafin patrzył na niego. Jego piękno było niezwykle urzekające, ale całkowicie przejmowało trwogą jego przybicie do krzyża i udręczenie męką. Powstał więc, żeby tak powiedzieć, smutny i radosny zarazem, a radość i smutek na przemian brały w nim górę. Pilnie myślał, co by to widzenie mogło znaczyć i duch jego bardzo trapił się uchwyceniem tego znaczenia. I gdy tak nic pewnego nie pojmował z tej wizji, a jej nowość ogromnie zajęła mu serce, oto na jego rękach i stopach zaczęły ukazywać się znamiona gwoździ, jak to krótko przedtem widział nad sobą u męża ukrzyżowanego.

 

Jego ręce i stopy wyglądały jak przebite w samym środku gwoździami. Główki gwoździ ukazały się po wewnętrznej stronie dłoni i na wierzchu stóp, a ostrza ich były po stronie odwrotnej. Znamiona te bowiem były okrągłe wewnątrz na rękach, a na zewnątrz podłużne. Z ciała wystawały grudki mięsa, które wyglądały jak czubki gwoździ zgięte i zagięte. Tak samo na stopach wycisnęły się znamiona gwoździ i wystawały z ciała. Także prawy bok, jakby przebity, miał podłużną bliznę, która często krwawiła, tak, że po wiele razy jego tunika i spodnie były spryskane świętą krwią.

Och, jak niewielu za życia sługi, ukrzyżowanego razem z Panem ukrzyżowanym, zasłużyło na oglądanie świętej rany boku! Ale szczęsny Eliasz dostąpił tego, że widział ją jeszcze za życia Świętego; nie mniej szczęsny Rufin, który dotknął ją własnymi rękami. Bo mianowicie, gdy raz wspomniany brat Rufin wkładał swą rękę na pierś Świętego, by go podrapać, spadła mu ona, jak często się zdarza, na jego prawy bok i przypadkowo dotknęła tej drogocennej blizny. Ten dotyk niemało zabolał Świętego, stąd odrzucił rękę od siebie i zakrzyknął: Niech cię Pan Bóg broni! (Rdz 19,16). Bardzo pilnie bowiem ukrywał tę bliznę przed obcymi, bardzo ostrożnie strzegł jej przed bliskimi, tak że nawet przyboczni bracia i jego najpobożniejsi naśladowcy przez dłuższy czas o niej nie wiedzieli.

 

Chociaż on, sługa i przyjaciel Najwyższego, widział się ozdobionym tyloma i takimi perłami, jakby drogocennymi kamieniami, oraz przystrojonym w chwałę i cześć nad podziw, ponad wszystkich ludzi, to jednak nie pysznił się w swym sercu, nie szukał stąd próżnej chwały u kogokolwiek. Ale, żeby wzgląd ludzki nie skradł mu łaski sobie danej, wszystkimi sposobami, jak mógł, usiłował ukryć te znamiona.

Miał zwyczaj, że rzadko komu albo nikomu nie wyjawiał swych szczególnych tajemnic. Bał się bowiem ponieść jakąś stratę na łasce otrzymanej, gdyby pod pozorem jakiegoś szczególnego uczucia zwierzał się z nich, jak to zwykli czynić zakochani. Dlatego zawsze nosił w swym sercu i często miał na ustach to zdanie proroka: W sercu swym przechowuję Twą mowę, by nie grzeszyć przeciw Tobie (Ps 119,11).

 

Tomasz z Celano, Życiorys pierwszy świętego Franciszka 94-96.

podziel się:
Katarzyna Gorgoń