Jak już wiemy, św. Franciszek pod koniec życia ciężko chorował. Nie chciał jednak przyjąć pomocy i zażywać lekarstw, by swoje cierpienie ofiarować Panu Bogu. Jak bracia przekonali go do przyjęcia pomocy? Przeczytajcie we fragmencie „Życiorysu pierwszego świętego Franciszka” autorstwa Tomasza z Celano.
W ciągu tego czasu bardziej powściągał swe ciało różnymi i bardzo dotkliwymi udrękami, aniżeli zwykł był to czynić przedtem. Cierpiał częste choroby jako następstwo tego, że przez wiele poprzednich lat doskonale karcił swe ciało i zaprzęgał je do służby. Przez przeciąg osiemnastu lat, jakie właśnie ubiegły, rzadko albo nigdy jego ciało nie miało spokoju, jako że ów duch ochoczy, duch pobożny, duch żarliwy, jaki je zamieszkiwał, zmuszał je do przemierzania różnych i dalekich okolic, żeby wszędzie głosić ziarna słowa Bożego. Całą ziemię napełniał Ewangelią Chrystusa, tak, że nieraz jednego dnia obszedł cztery lub pięć zamków, a nawet miast, każdemu wieszcząc królestwo Boże. Nie mniej przykładem niż słowem budował słuchaczy, przemawiał całym ciałem.
Taka była w nim zgodność ciała z duchem, takie posłuszeństwo, że kiedy on usiłował osiągnąć świętość, to ono nie tylko nie przeciwstawiało się, ale starało się uprzedzać, według tego, co napisano: Pragnęła Ciebie dusza moja, jak bardzo tęskni za Tobą ciało moje (Ps 63,2). Ustawiczna uległość uczyniła je chętnym, a na skutek codziennego naginania się nabyło stanu wielkiej cnoty, jako że przyzwyczajenie często przemienia się w naturę.
Ale ponieważ według praw natury i kondycji ludzkiej, z konieczności człowiek zewnętrzny niszczeje z dnia na dzień, mimo że człowiek wewnętrzny się odnawia, przeto owo drogocenne naczynie, w którym ukrył się skarb niebieski, zaczęło się zewsząd psuć i odczuwać ogólny ubytek sił. Ale że: Gdy człowiek skończy, dopiero zaczyna, a gdy przestanie, dopiero działa (por. Syr 18,7), przeto w słabym ciele duch staje się bardziej ochoczy. Franciszek tak bardzo kochał zbawienie dusz i pragnął korzyści bliźnich, że kiedy sam nie mógł chodzić, okrążał okolicę jadąc na osiołku.
Bracia często napominali go, z całą usilnością przedkładając, że powinien jakoś ratować chore i bardzo wyczerpane ciało przy pomocy lekarzy. Ale on, skierowany swym szlachetnym duchem w niebo, i mając tylko jedno pragnienie, by umrzeć i być z Chrystusem, stanowczo wzbraniał się to uczynić. Ale chociaż nosił na swym ciele znamiona Chrystusowe, jeszcze nie dopełnił na swym ciele tego, czego brakowało cierpieniom Chrystusa (por. Kol 1,24), przeto popadł w ciężką chorobę oczu, iżby Bóg pomnożył w nim swoje miłosierdzie.
Gdy tak z dnia na dzień ta choroba rosła, a na skutek zaniedbania zdała się co dzień powiększać, wówczas brat Eliasz, którego on obrał sobie w miejsce matki i uczynił ojcem innych braci, przymusił go, by nie wzbraniał się przed lekarstwem, ale przyjął je w imię Syna Bożego, który je stworzył, jak jest napisane: Najwyższy stworzył lekarstwa z ziemi, a człowiek roztropny nie będzie się nimi brzydził (Syr 38,4). Wtedy święty ojciec ulegle przystał i pokornie dostosował się do upomnień.
Stało się, że wielu przyszło do niego, by mu pomóc swoimi lekami, ale gdy nie pomagały, przybył do miasta Rieti. Mówiono, że przebywa w nim człowiek bardzo biegły w leczeniu takiej choroby. Udał się więc do niego. Został łaskawie i ze czcią przyjęty przez całą Kurię Rzymską która znajdowała się owego czasu w tym mieście. Ze szczególną czcią został przyjęty zwłaszcza przez pana Hugolina, biskupa Ostii, który najbardziej wybijał się godziwością obyczajów i świętością życia.
Tomasz z Celano, Życiorys pierwszy świętego Franciszka 97-99.