jesteś na stronie franciszkanie.pl

duchowość | Zanim wprost – trochę naokoło, czyli o życiu, które wspiera modlitwę

Zanim wprost – trochę naokoło, czyli o życiu, które wspiera modlitwę

„Powiedz mi, jak żyjesz, a powiem ci, jak się modlisz”. 

 

To powiedzenie – nie wiadomo czyjego autorstwa – ma kilka wersji. Jest jednak bardzo prawdziwe i działa w obie strony. Sposób, w jaki żyjemy, mówi sporo o naszej modlitwie. Styl naszego życia, to, w jaki sposób kreujemy codzienność, mocno wpływa na modlitwę. Z drugiej zaś strony jakość spotkania z Bogiem może nas zmieniać.

Dzieje się tak dlatego, że nie mamy dwóch serc. Mamy jedno! Jeśli kipi we mnie gniew, chowam w sobie urazy, to one nie znikną w momencie, gdy złapię różaniec do ręki. Przed Bogiem staje też moje zagniewane serce. A jeśli np. umiem uważnie słuchać innych, będzie mi też łatwiej usłyszeć cichy głos Boga. 

Modlitwa zatem nie zaczyna się w momencie, kiedy robię znak krzyża lub klękam. Modlitwa zaczyna się od pierwszej myśli po przebudzeniu,

gdyż już wtedy serce zaczyna się nastawiać i poddawać (mniej lub bardziej) kolejnym wydarzeniem w ciągu dnia, a tym samym predysponować (lub nie) ku modlitwie. Na wiele spraw mamy wpływ i jest wiele metod, którymi możemy się wesprzeć, aby codzienność pomagała nam lepiej się modlić. Może wydawać się, że są to rzeczy banalne, ale wprowadzenie tych niewielkich zmian może dokonać zaskakującej zmiany w jakości naszego spotkania z Bogiem. 

1. Zatrzymaj się i podaruj sobie dawkę uważności.

Aby modlitwa w ogóle mogła zaistnieć, muszę być tu i teraz. Dlatego, że Bóg jest obecny w wiecznym „teraz” i tylko w tej rzeczywistości mogę Go spotkać. Odmawiając Zdrowaś Maryjo, polecamy się Matce Bożej teraz i w godzinę śmierci, bo tylko te dwa czasy, dwie przestrzenie doprowadzają nas do spotkania z Bogiem. Zanim jednak nauczę się być tu i teraz w modlitwie, dobrze jest uczyć się być tu i teraz w codzienności. A więc zasada numer jeden: zwolnij. 

Jednym z takich obszarów, w których można się tego uczyć, są posiłki. My dzisiaj nie spożywamy posiłków, my je pochłaniamy. A jednak czas jedzenia może być wspaniałym czasem uważności. Bez względu na to, czy jadamy samotnie czy w gronie bliskich, warto jeść z uwagą. Odkładając telefon i wyłączając telewizor. Spojrzeć na talerz, na danie, jak wygląda. Biorę pierwszy kęs i kosztuję, jak wyraźny ma smak. Przeżuwam powoli. Staram się nie uciekać myślami do kolejnych zajęć i nie oddawać się kontemplowaniu własnych lub cudzych problemów. Po prostu odczuwam. Już takie zwolnienie pomoże nam nabrać dystansu od naszej zabieganej codzienności i wprowadzi więcej spokoju. 

 

Podobne ćwiczenia uważności można praktykować właściwie wszędzie: wychodząc do pracy, czy w ogóle zmieniając miejsce: Jakie jest moje otoczenie? Jakie kolory widzę? Czy dominuje jakiś zapach?

Albo uważność „do wewnątrz”, wobec siebie: Czy czuję, jak bije moje serce? W jakim rytmie? Czy czuję mój oddech? Gdzie najbardziej go czuję: w klatce piersiowej, a może w nosie i gardle? Czy odczuwam teraz ciepło lub zimno? 

 

Tego typu ćwiczenia są tym bardziej cenne, że nie musimy na nie poświęcać specjalnie jakiegoś dodatkowego czasu: okazji co chwilę jest w bród. 

2. Kształtuj postawę słuchania.

Idźmy dalej z tą uważnością. Kolejną przestrzenią, w której można ją praktykować, są rozmowy i spotkania. A jakie spotkania są najważniejsze w naszym życiu? Te tu i teraz. „Najważniejszy jest człowiek, który teraz przed tobą stoi”. 

Kiedy z kimś rozmawiam, mogę potraktować daną osobę jak wysłannika od Boga, który ma mi coś do powiedzenia i jeszcze nie wiem, w którym momencie rozmowy padnie to „coś” dane przez Niego dla mnie (niekoniecznie jednak muszę oczekiwać, że po rozmowie będę miała jasność, jakie było to słowo). Jeśli mam dużo rozmów/spotkań, nie muszę od razu każdej z nich przeżywać w taki sposób, ale od czasu do czasu warto przejść na taki „tryb uważności”. 

Bywa, że jest trudno nie robić czegoś przy okazji rozmowy przez telefon. Nie przeglądać Facebooka, nie przygotowywać kanapek i nie wycierać kurzy.

Podczas rozmowy chcę zapomnieć o sobie i być w 100% dla drugiego. Jeśli osoba mnie o to nie zapyta, gdy tylko nasunie mi się na myśl: „A ja to mam lub miałam tak (podobnie/inaczej)”, gryzę się w język. Niech mi się od razu zapali czerwona lampka i przekieruje na myśl: A jak ta osoba czuje się z tym, o czym teraz mówi?

Mogę więc dopytać mojego rozmówcę o szczegóły lub o jego uczucia z tym związane. Chcę być uwagą bardziej przy nim niż tylko przy sobie. Drugiego takiego spotkania nie będzie. A że w takiej postawie jest sporo miłości, z pewnością takie podejście dodatkowo zaprocentuje dla mnie – poprzez pogłębienie relacji.

3. Porządkuj swoją codzienność i przestrzeń wokół siebie

Może masz takie doświadczenie, że w nieuporządkowanym pokoju trudniej pracować, zwłaszcza umysłowo. W nieuporządkowanym pokoju będzie też trudniej się modlić. Ale też w nieuporządkowanym wnętrzu będzie trudniej spotkać Boga.

Św. Bonawentura powiedział o Bogu, że jeśli jest piękny, to musi być uporządkowany. Pewnego rodzaju „pasją” Boga jest wprowadzanie ładu, co widać choćby w opisie stworzenia świata: z chaosu powstaje kosmos.

Przestrzeń uporządkowana nie rozprasza, natomiast sprzyja odpoczynkowi, ciszy i skupieniu.

Ogarnięcie swoich spraw i nadanie im pewnego porządku pomaga zapobiec roztargnieniu, zastanawianiu się nad tym, czym się teraz zająć, wspomoże w niemarnowaniu czasu na sprawy drugorzędne po to, aby móc spędzić go bardziej konstruktywnie. Prawda jest taka, że czy chcemy czy nie, kierują nami nawyki lub pewne zasady. Cała sztuka polega na tym, aby świadomie wybierać to, co ma mną kierować, nie zaś dać wodzić się za nos przypadkowi lub kaprysowi.

 

Nadanie swojej codzienności pewnego rytmu i wprowadzenie nawet drobnych nawyków, które dają poczucie uporządkowania, pozwala dużo łatwiej i szybciej wchodzić w modlitwę. Jest wiele sposobów na to, aby swoją codzienność czynić bardziej spójną; chodzi tutaj o to, by zrobić jeden krok do przodu, niekoniecznie zaś o uporządkowaniu wszystkiego (co i tak bywa nierealne).

 

Co można zrobić? Na przykład nawyk wieczornego porządkowania biurka przed snem czy mycia brudnych kubków. Albo wieczorne planowanie kolejnego dnia: wypisuję sobie zajęcia, które mnie czekają, przypisuję im priorytety lub kolejność wykonania. Ważne jest też zaplanowanie czasu na relaks. Gdy nie mam go w planie, łatwiej niekontrolowanie ulec pożeraczom czasu, tj. wciągającemu tasiemcowi serialowemu albo scrollowaniu, co będzie tylko rozbudzało poczucie winy i ostatecznie rozbijało mnie. Ale można świadomie wyznaczyć sobie czas na serial albo media społecznościowe, bez wyrzutów sumienia – tak jednak, aby nie przeciągać tego czasu. Zdrowy, konstruktywny odpoczynek, czyli taki, który naprawdę służy regeneracji, raczej jednak będzie polegał na czymś innym, częściej na kontakcie z naturą (np. spacer), sportem lub kulturą (muzyka, książka). Problemem może być jednak brak samoświadomości:

 

Czy ja wiem, co mnie naprawdę odpręża i wspomaga mój układ nerwowy, a co tylko „znieczula” na chwilę? 

Jakakolwiek minikorekta codzienności – mojej czasoprzestrzeni – buduje harmonię: wpierw na zewnątrz, ale i jednocześnie wewnątrz mnie, gdyż pogłębia poczucie sprawczości i bezpieczeństwa. A im w duszy więcej ładu, tym Bogu łatwiej się w niej poruszać i działać. 

 

To tylko trzy z zapewne wielu innych propozycji, które mogą wesprzeć życie duchowe i w dłuższej perspektywie czasu znacząco pogłębić praktykę codziennej modlitwy.

 

Jednego możemy być pewni: odkąd Bóg stał się człowiekiem, nie możemy sztucznie dzielić życia na sacrum i profanum: Bóg sobie, a życie sobie. Bóg wszedł w moje i Twoje życie. I ono też może stawać się coraz bardziej przestrzenią sacrum, terenem, w którym Bóg czuje się jak u siebie.

podziel się:
Paulina Kaczmarek OSC