Raczej lubimy być w drużynie dowodzącej. Niechętnie oddajemy władzę w grupie komuś innemu. Fajnie jest, jeśli możemy być głosem decydującym. Ale czy zastanawiamy się, czy to jest najlepszym rozwiązaniem dla innych? Czy wiemy, „kiedy ze sceny zejść niepokonanym”? Św. Franciszek wiedział. Pytał Boga. Słuchał. I nie był obojętny na odpowiedź.
Na początku XIII wieku Porcjunkula była małą, zapomnianą kaplicą, położoną kilka kilometrów od Asyżu. W 1206 Franciszek własnymi rękoma ją odbudował, tam trzy lata później wysłuchał Ewangelii o rozesłaniu apostołów, która wpłynęła na jego sposób życia, tam gromadziła się pierwotna wspólnota franciszkańska i stamtąd bracia wyruszali w świat, aby głosić Ewangelię, tam św. Klara w 1212 roku przyjęła z rąk Franciszka habit, tam też z całego świata zjeżdżali się liczni już bracia na kapitułę w Zesłanie Ducha Świętego, tam wreszcie 3 października 1226 roku zmarł św. Franciszek.
W następstwie tych wydarzeń błogosławiony Franciszek, prowadzony mocą i natchnieniem Bożym, skierował pokorną prośbę do opata klasztoru św. Benedykta na górze Subasio, w pobliżu Asyżu i tak uzyskał ten kościół. Polecił go specjalnie i serdecznie ministrowi generalnemu i wszystkim braciom, jako miejsce umiłowane przez chwalebną Dziewicę bardziej, niż wszystkie inne miejsca i kościoły na świecie.
Tym, co spowodowało to polecenie i umiłowanie tego miejsca, było widzenie jednego z braci, które miał, gdy był jeszcze w świecie. Błogosławiony Franciszek darzył owego brata specjalnym uczuciem i jak długo przebywał z nim, okazywał mu oznaki szczególnej przyjaźni. Człowiek ów miał zamiar poświęcić się służbie Bożej – rzeczywiście został później wiernym zakonnikiem, kiedy miał owo widzenie. Wydawało mu się, że wszyscy stracili wzrok. Widział ich na klęczkach w obrębie kościółka Matki Bożej z Porcjunkuli, ze złożonymi rękoma i twarzami zwróconymi ku niebu. Głośno płacząc błagali Pana, by raczył im wszystkim w swym miłosierdziu przywrócić światłość. Otóż podczas ich modlitwy, wydawało mu się, że widzi wielką światłość zstępującą na nich z nieba i oświetlającą wszystkich swych zbawczym blaskiem. Od tego snu powziął mocniejsze postanowienie służenia Bogu. Wkrótce, opuszczając przewrotny i płochy świat na zawsze, wstąpił do zakonu, gdzie pokornie wytrwał w służbie Bożej.
Błogosławiony Franciszek po otrzymaniu od wspomnianego opata kościoła Matki Bożej, o którym wspominaliśmy, zarządził, że będzie się tu zbierać kapituła dwa razy do roku, na Zielone Świątki i w uroczystość św. Michała. Na święto Zesłania Ducha Świętego wszyscy bracia gromadzili się u Matki Bożej. Radzili nad tym, w jaki sposób mogą lepiej zachować Regułę, a także wyznaczali braci, którzy mieli udać się w inne okolice z kazaniami do ludu. Innych braci umieszczali w ich prowincjach. Święty Franciszek natomiast kierował do nich napomnienia, nagany i polecenia, które, jak mu się wydawało, były zgodne z zamiarami Pana. Wszystko zaś, co polecał im słowami, z całego serca i z wielką troskliwością ukazywał w czynach. Czcił kapłanów i prałatów Świętego Kościoła, szanował panów, szlachtę i bogatych; żywił również głęboką miłość dla ubogich, współczuł całym swym wnętrzem ich ciężarowi i okazywał się sługą wszystkich. Chociaż był wyższy od wszystkich braci, to jednak wyznaczył jednego z tych, którzy z nim mieszkali na swego gwardiana i pana, któremu, aby oddalić od siebie wszelką okazję pychy, był posłuszny pokornie i pobożnie. Pochylał swoją głowę aż do samej ziemi przed wszystkimi ludźmi, gdyż chciał zasłużyć, by kiedyś być wyniesionym pomiędzy świętych i wybranych Boga.
Troskliwie napominał braci, aby wiernie zachowywali świętą Ewangelię, którą przyrzekli wypełniać, a zwłaszcza, aby byli pełni czci i pobożności w odmawianiu Boskiego oficjum i wobec przepisów Kościoła, słuchając pobożnie Mszy świętej i adorując jak najpobożniej Ciało Pańskie. Chciał także, aby bracia otaczali szczególnym szacunkiem kapłanów, którzy sprawowali czcigodne i największe tajemnice. Posuwał się aż do tego, że chciał, aby gdziekolwiek ich spotkają, skłaniali głowę i całowali ich ręce. A jeżeli spotkaliby ich jadących konno, chciał, aby nie tylko całowali ich ręce, lecz także kopyta koni, na których jechali ze względu na szacunek wobec ich władzy.
Relacja trzech towarzyszy 56-57