Nowenna do Matki Bożej Bolesnej, obchodzona od 6 do 14 września, jest przygotowaniem do liturgicznego wspomnienia Najświętszej Maryi Panny Bolesnej, obchodzonego jako uroczystość w krakowskiej Bazylice św. Franciszka z Asyżu z racji posiadania cudownego wizerunku Smętnej Dobrodziejki Krakowa. Przedstawiamy jej wyjątkowo bogaty tekst, autorstwa o. Andrzeja Prugara OFMConv z 2013 r.
ZŁOTY MIECZ
Nowenna do Matki Bożej Bolesnej: 6-14 września.
Tło
Piątek, dzień pierwszy: Kol 1,15-20; Łk 5,33-39
Kiedy Jezus mówi, że Jego uczniom zostanie „zabrany pan młody, a wtedy będą pościć” (Łk 5,35) symbolicznie zapowiada Wielki Piątek i krzyż, na którym On sam będzie umierał. Będzie to czas cierpienia i łez, dla wielu uczniów czas zdrady; nieliczni tylko przeżyją ów post bardzo owocnie. W tej skromnej liczbie poszczących owocnie najważniejszą osobą jest Matka Jezusa – Miriam. Post Maryi przy Ukrzyżowanym był czasem niewypowiedzianego bólu, ale był również czasem nadziei, zatopienia w modlitwie, jedności z Synem, który czyni „wszystko nowe”.
Dzisiaj (6 wrzesień 2013 r.) pierwszy piątek miesiąca, odwołujemy się do wielkiego piątku i śmierci Jezusa na krzyżu i właśnie dziś rozpoczynamy nowennę, dziewięć dni modlitwy, aby przygotować się i uczcić w dzień po święcie podwyższenia krzyża świętego – współcierpienie Matki Jezusa.
Jezus został nagle „zabrany” przez krzyż uczniom, ale przecież zmartwychwstał! Nasza perspektywa jest nieco inna. Pan młody – Jezus – jest obecny, zmartwychwstał i żyje, ale ponownie został zabrany z przed naszych oczu, wstąpił do nieba. „Istnieje nowa forma postu, która wypełnia tę rozłąkę. Jest nią przejście tej samej drogi, którą przeszedł pan młody. Krocząc nią, chrześcijanin będzie mógł Go spotkać i pozostać z Nim na zawsze (1 Tes 4,17)… życie chrześcijańskie jest prawdziwym postem (tęsknota i nienasyceniem) – nieobecnością i oddaleniem Boga od świata. Chrześcijanie biorą na siebie całe ludzkie dzieje, aby doprowadzić je na spotkanie z Jezusem – panem młodym…” (S. Fausti).
Św. Paweł trafnie stwierdził: „Jak długo pozostajemy w ciele pozostajemy pielgrzymami z daleka od Pana” (2 Kor 5,6). Maryja, Matka Jezusa jest w pamięci Kościoła pierwszą, która przeszła pielgrzymkę wiary. Dobrze przeżyła post w takim znaczeniu jakim powiedzieliśmy – jako droga Jezusa, droga miłości i miłosierdzia ku jedności z Bogiem i wszystkimi ludźmi. Rzeczywiście apogeum tego świętego postu Maryi była Kalwaria. Była najbliżej krzyża, nie tylko fizycznie (J 19,25-27), ale też całym wnętrzem ducha. Przeżywała cierpienie Syna Bożego, Jej Syna, który tak bardzo zbliżył się do ludzi i ofiarował grzesznikom „nowe szaty i nowe wino” (Łk 5, 36-38); nowe myślenie, wartościowanie, działanie na wzór Jezusa Chrystusa. Dlaczego na Jego wzór?
Św. Paweł jednym tchem oznajmia nam: Jezus jest „obrazem Boga niewidzialnego… pierworodnym (pierwszym)… zechciał bowiem /Bóg/, aby w Nim zamieszkała cała Pełnia, i aby przez Niego znów pojednać wszystko z sobą: przez Niego – i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach, wprowadziwszy pokój przez krew Jego krzyża” (Kol 1,20).
Pełnia i pokój przez krzyż Jezusa Chrystusa! Jak to ukazać? Odwołajmy się dziś, na początek nowenny do obrazu w kaplicy Matki Bożej Bolesnej (bazylika Franciszkanów w Krakowie), a właściwie do jego tła. Człowiek, który namalował obraz Bolesnej Matki pod krzyżem był wierzący i dobrze wykształcony: większa część tła to złoto. Złoty kolor symbolizuje „złotą rzeczywistość”, przebóstwioną rzeczywistość, dzieło Jezusa. Ten dar „nowej rzeczywistości”, „nowego wina” „nowych szat” przychodzi przez krzyż i zmartwychwstanie, jest darem w nocy cierpienia, który symbolizuje miecz. Maryja jest zanurzona w złotym tle, ale również dosięga ją miecz bólu, współcierpienia z Jezusem. Przyjmuje to cierpienie, bierze na siebie, stając się wezwaniem dla wszystkich dzieci, bardziej lub mniej zbuntowanych, aby nie tracić nadziei na poranek zmartwychwstania, na dzień chwały, kiedy z pielgrzymów „z daleka od Pana”, staniemy się jedno z Nim. Miecz, którym raniliśmy i byliśmy ranieni, choć teraz może bardzo boleć, zostanie ostatecznie stopiony w miłości Jezusa; widać to proroczo na obrazie; miecz jest jeszcze widoczny; choć złoty, choć złoty – jest mieczem.
Jeszcze o tle i mieczu, który choć przebija serce Maryi jest „wtopiony” w złote tło… Owszem rani, ale te rany przynoszą nam „nowe życie” – przebóstwienie. Jest takie opowiadanie o starym człowieku i skorpionie. Zauważył człowiek, ze skorpion spadł ze skarpy na brzeg morza, wzmagające się fale przypływu zalewały ostatni skrawek ziemi, pozostały tylko korzenie drzewa, zbyt odległe jednak od skorpiona. Położył się na nich człowiek i wyciągnął rękę, aby stać się ratunkiem dla skorpiona. Skorpion owszem doszedł do ręki, ale uderzył ratownika kolcem pełnym jadu. Tak było wiele razy, człowiek mimo tego wyciągał rękę i choć coraz bardziej raniony i opuchnięty stał się przedmiotem krytyki przechodniów. Dlaczego pomagasz? Przecież znowu Cię ukąsił! Odpowiedział stary człowiek: naturą skorpiona jest uderzać, a natura człowieka jest pomagać. Jezus z Jego ranami na krzyżu i miłością z jaka stanął pomiędzy nami i jest z każdym cierpiącym do końca, daje ze swej pełni „nowe” tym, którzy z wiara stają pod konarami drzewa krzyża. „Przez krew Jego krzyża” (Kol 1,20) daje nam pokój i pełnię. Z dzieci kąśliwych, niewdzięcznych, leniwych, upartych stajemy się ludźmi nowymi, uratowani spośród fal zagłady, pokus, beznadziei i bezsensu. Krew Jezusa ma taka moc wobec grzesznika, który uwierzy. Niepokalana i Bolesna miała dar nowości życia od początku, ale przyjmowała ten dar dzień po dniu pośród grzeszników bez buntu, bez grzechu. Uczestniczy w przebóstwionej rzeczywistości, prosząc za nas, abyśmy kolejny raz dali się dotknąć – przyjęli wyciągnięta dłoń Ukrzyżowanego. Chcemy uczyć się i prosić Bolesną Matkę o spojrzenie wiary. Wiara ocala. Z taką intencja rozpoczniemy nasze dziewięciodniowe oczekiwanie na święto w naszej bazylice. Dziś z Nią dziękujmy za Jej udział w przebóstwionej rzeczywistości i jej post przeżywany również dla nas.
Suknia
Sobota, dzień drugi: Kol 1,21-23; Łk 6,1-5
Zarzut faryzeuszów wobec uczniów Jezusa o nieprzestrzeganie praw szabatu (ponieważ zrywali kłosy i jedli ziarna zboża), objawia inną wizję świętowania, pobożności, w konsekwencji objawia inny obraz Boga jaki prezentują faryzeusze i sam Jezus. Legalizm jest łatwiejszy, ale jak łatwo może nas zaślepić, jak łatwo możemy pominąć słowo Boga i chronić się za przepisem: Jezus mówi: „Nawet tegoście nie czytali, co uczynił Dawid, gdy był głodny on i jego ludzie?” (Łk 6,3).
Nie słuchamy i nie czytamy, nie medytujemy, nie zastanawiamy się, nie wiemy… i rozchodzą się drogi Boga i człowieka. Tak jest od pierwszego rozejścia się w raju. Św. Paweł mówi: „Was, którzy byliście niegdyś obcymi /dla Boga/ i /Jego/ wrogami przez sposób myślenia i wasze złe czyny, teraz znów pojednał w doczesnym Jego ciele przez śmierć, by stawić was wobec siebie jako świętych i nieskalanych, i nienagannych, bylebyście tylko trwali w wierze – ugruntowani i stateczni – a nie chwiejący się – w nadziei /właściwej dla/ Ewangelii. Ją to posłyszeliście głoszoną wszelkiemu stworzeniu, które jest pod niebem – jej sługą stałem się ja, Paweł” (Kol 1,21-23).
Bóg pojednał nas „w doczesnym ciele przez śmierć”. Po pierwsze dzieło pojednania to nie jest nasze dzieło, ani wynik dobrego zachowania się, owoc legalizmu czy czegokolwiek z naszej – ludzkiej strony. Brak jedności, odejście człowieka od Boga owocuje cierpieniem i śmiercią. Dlatego czyn pojednania Boga-Człowieka najpełniej wyraża Jego przejście przez bramę śmierci. Nie jesteśmy sami z dziedzictwem grzechu. Wracamy przez śmierć do Boga, ale wtedy kiedy przechodzimy tę drogę z Nim. Chodzi więc o wiarę, dzięki której dajemy się przeprowadzić przez najtrudniejszy odcinek naszej drogi – dziedzictwo grzechu. Kto z Chrystusem przechodzi tę bramę staje się łagodnym i dobrym jak On. Potrafi wreszcie czynić dobro i świętować szabat. Nie dzieje się to dopiero w samym fizycznym momencie śmierci, ale za każdym razem, kiedy mamy w sobie bunt i nie rozpoczynamy kolejnej wojny, przebaczamy i prosimy o wybaczenie, pościmy, modlimy się, ufamy.
Kto za Chrystusem pierwszy wszedł w bramę Jego śmierci? Jego Matka. Szaty Maryi na obrazie są znamienne. Jej suknia pod płaszczem, szata Jej najbliższa jest koloru czerwonego. Czerwień to kolor cierpienia i męczeństwa już za życia. Umierała od początku dla Syna i przez Syna, aby mieć życie Boga w sobie. Tak było w wielu momentach jej życia, np.przy zwiastowaniu: „Niech mi się stanie według Twego słowa” (Łk 1,38), tak było w ubóstwie Betlejem i tak jest przy krzyżu.
Możemy wybrać inną drogę niż z Jezusem przez bramę śmierci; Drogę walki, rozpocząć kolejna wojnę, pozostając ostatecznie ze stwierdzeniem, które wypowiedział Nietzsche: „Jeżeli Bóg istnieje, a nie pomaga tym, którzy cierpią, to jest potworem, a jeśli nie może im pomóc, to nie jest Bogiem, nie istnieje”. Bóg milczy? To On odszedł od nas? Życie jest czymś straszliwym? Pozostawił nas samych sobie? Wiele pytań postawił i na nie odpowiedział, słowem i muzyką, Kiko Arguello założyciel drogi neokatechumenatu i kompozytor symfonii „Cierpienie niewinnych”, zaprezentowanej w tym roku w przed bramami obozu w Brzezince. To była brama do piekła? Gdyby nie było Chrystusa to tak. Każda śmierć była by początkiem jeszcze większej męki. A jeśli w tym mroku – powiedział Kiko – jeden człowiek z darmowej miłości rozbiera się do naga, obejmuje drugiego i razem z nim wchodzi w śmierć i ciemność to miłość istnieje! Skąd ona jest, skąd pochodzi? Kompozytor przejmującej symfonii o współcierpieniu Dziewicy Maryi, opowiedział o głębokim bólu pewnego nazisty Kurta Gersteina (+1944), strażnika nadzorującego więźniów, którzy nago setkami na Jego oczach szli do komór gazowych; zastanawiał się niewierzący w Boga żołnierz, co można zrobić dla tych ludzi? Usłyszał w sobie głos, nie wiedział skąd pochodzi i którego do końca życia nie zapomniał (świadectwo o tym wydarzeniu złożył w pamiętniku napisanym przed śmiercią); głos, który słyszał w sobie po zadaniu pytania wzywał go łagodnie i wprost: „Rozbierz się jak oni i idź z nimi…”. Jeśli miłość istnieje, istnieje Bóg – kontynuował Kiko, nagle w tym mroku objawia się światło… Bóg stał się człowiekiem… Baranek jest z nami niesie nasze grzechy, jest Dziewica Maryja, która przyjmuje miecz, zapowiedziany przez Ezechiela (rozdziały 6-8) za grzechy ludu”.
Kto więc cierpi? Po pierwsze On – Jezus Chrystus „w doczesnym ciele”, skąpany w czerwieni krwi, obejmujący wszystkich cierpiących i umierających. Cierpi Jego Matka, która za Nim pierwsza przechodzi bramę śmierci i towarzyszy wszystkim dzieciom. Bóg to potwór czy przyjaciel? Pasterz czy miłośnik horrorów? Trwanie Maryi – męczennicy pełnej wiary w bliskości krzyża Jezusa, trwanie minuta po minucie to jak stawianie kroków za Synem. Czerwony kolor sukni jest dla mnie odpowiedzią: do czego posunął się Bóg, kto tu w doczesnym ciele najbardziej cierpiał i jakie są owoce tego cierpienia?
Płaszcz
Niedziela, dzień trzeci: Mdr 9,13-18b; Flm 9b-10.12-17; Łk 14,25-33
Niewolnik, bogaty człowiek i biskup. Niewolnik okrada swojego pana, ucieka i zostaje złapany. Spotykają się w więzieniu z biskupem, który również jest prześladowany. Biskup doprowadza do wiary niewolnika, a ponieważ wcześniej doprowadził do wiary bogatego człowieka, pisze list i z nim wysyła niewolnika z powrotem do bogatego człowieka. Takie było prawo. Właściciel niewolnika wymierzał karę swojemu niewolnikowi (wypalenie litery „F” – fugitivus, uciekinier w widocznym miejscu ciała oraz żelazna obręcz noszona do śmierci). Na pewno nie było to łatwe dla tego niewolnika, ale po spotkaniu z biskupem wrócił już nie jako niewolnik, uciekinier, złodziej, ale brat w Chrystusie. Możemy sobie wyobrazić Onezyma, która wraca z listem od Pawła do Filemona,a list ten jest bardzo „ciężki” jak krzyż, zanim bowiem przeczytał go jego pan, nastąpiło spojrzenie. To była droga krzyżowa dla Onezyma, ale przez to stawał się uczniem Jezusa, którego słowa dziś czytamy: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14,27).
Św. Paweł, Filemon i Onezym, bo o nich była mowa w drugim czytaniu dwudziestej trzeciej niedzieli, wszyscy stali się wyznawcami Jezusa Chrystusa. Nie znamy szczegółów tych wydarzeń, ale takie są fakty opisane w Liście św. Pawła do Filemona. Św. Paweł prosi, aby przyjął Onezyma jako jego dziecko, które weszło na drogę wiary, że sam wyrówna szkody, które wyrządził Onezym, ale przede wszystkim, aby byli jak bracia w Chrystusie. Paweł kieruje się mądrością ewangelii, która daje nadzieję każdemu, ponieważ daje życie Jezusa i Jego mądrość. Jest świadomy, że żadne struktury, instytucje nie zmienią się przez rewolucje czy przez piękne słowa, ale wtedy kiedy zmienią się serca ludzkie. Tak może się stać kiedy Bóg ze swoja mądrością zajmie miejsce w sercu grzesznika i śmiertelnego człowieka.
„Śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemski przybytek obciąża lotny umysł. Mozolnie odkrywamy rzeczy tej ziemi, z trudem znajdujemy, co mamy pod ręką – a któż wyśledzi to, co jest na niebie?” (Mdr 9,15-16). Piękny fragment długiej modlitwy Salomona (por. Mdr 9) o mądrość; jest wyrazem realizmu, prawdy o człowieku, który sam z siebie jest wielorako ograniczony. Czy człowiek sam z siebie zbuduje coś co ma wartość wieczną? Myśli śmiertelnych znaczą niewiele, tak samo czyny, które pochodzą z takich myśli. Cóż dopiero mówić o poznaniu dróg i planów Stwórcy: potrzeba nam pokory i mądrości samego Boga. Modlitwa Salomona została wysłuchana.
Mądrość przyszła i zamieszkała pośród nas. To szansa na zwrot w historii świata i człowieka śmiertelnego, który ze swej winy stał się nienasycony i ma mocno ograniczone poznanie. Jezus, osobowa mądrość Ojca, stawia nam wymagania, wzywa do zwycięskiej bitwy oraz zbudowania trwałego domu, ale nie na tym świecie, choć z materiału tego świata, w oparciu o życie doczesne (por. Łk 14,25-33).
Najważniejsze sformułowanie, które słyszymy we wskazanym fragmencie ewangelicznym brzmi: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem”. Uczeń nie może mieć wielu nauczycieli mądrości, a tym bardziej ich nauka nie może się wykluczać. W języku, którym posługiwał się Jezus nie ma stopniowania przymiotników. Ostra dwubiegunowość znaczeń (miłować – nienawidzić) występująca w ewangelii ma ukazać potrzebę jednoznacznej postawy wobec jedynego nauczyciela mądrości jakim jest Jezus. Wobec wyboru i miłości Jezusa wszelkie inne „mądre myśli” o zdobyciu zbawienia trzeba znienawidzić. Jeśli uczeń musi wybierać pomiędzy wiernością Chrystusowi a przywiązaniem do rodziny, powinien wybrać Jezusa i Jego rady. Nie możemy sympatyzować z inną mądrością kiedy idziemy za Nim. Albo wygrywamy bitwę o wieczność idąc za mądrością Chrystusa, stawiając dom oparty o Niego albo przegrywamy rozrywani sprzecznymi opiniami. Przegrywamy wieczność. Miłość Boga „ponad wszystko i wszystkich” ustala hierarchię wartości: ponad zachętą do oszukiwania i kłamstwa na drodze kariery, które dziecko może usłyszeć od rodziców, trzeba postawić uczciwość i prostotę, która jest w Jezusie. Ponad propozycję miłującego chłopaka wobec dziewczyny, aby razem zamieszkać i współżyć przed ślubem trzeba postawić słowa Jezusa, który tłumaczy i wzywa do zachowania przykazania „nie cudzołóż” swoich uczniów. Nic i nikt nie może konkurować z Jezusem Chrystusem w duchowym i religijnym życiu ucznia. Czy to znaczy, że nie kochamy rodziny, bliskich? Idąc za Jezusem jesteśmy wezwani do zarówno miłowania i do odrzucenia głupoty, u siebie i u innych.
Czy Jezus kochał czy nie kochał swoją Matkę, kiedy jako dwunastoletni syn pozostał w świątyni. Maryja powiedziała szczerze: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” (Łk 2,48). Był już pełnoletni, ale był też jej dzieckiem. Mówimy o tym, ponieważ przeżywamy dziś w bazylice trzeci dzień nowenny przed świętem Matki Bożej Bolesnej, które wypada dokładnie za tydzień.
Ból serca Matki – „złoty miecz” jest bardzo realny (widać go dobrze na obrazie w kaplicy Matki Bożej Bolesnej). Kiedyś straciła z oczu dziecko, które właśnie wchodziło w dorosłość. Teraz traci syna na krzyżu. Ile trudnych myśli dźwiga matka, kiedy dziecko na trzy dni zniknie z oczu, bez podania przyczyny. Trzy dni! Wybierając „sprawy Ojca” – pozostając w świątyni, Jezus rozrywa, rozszerza horyzont myślenia nawet swojej najświętszej Matki: „Myśl moje nie są myślami waszymi – mówi Pan” (Iz 55,8). Chrystus jest Jej synem, ale przed wszystkim Synem Bożym. Przyszedł wypełnić zamysły Boga, które są mądrością, ale do końca nie są zrozumienia nawet przez Maryję na tym etapie drogi. Życie rodziny z Nazaretu szło utartym szlakiem przez dwanaście lat i nagle przychodzi nowe, niezrozumiałe. Trzy dni nieobecności, zniknięcia to zapowiedź krzyża i największej tajemnicy, zbawczego cierpienia. „Sprawą” Ojca i Syna jest ratunek człowieka. Chodź tego Matka nie rozumie, Maryja przyjmuje zachowanie i odpowiedź swojego Syna, która jest po prostu dobra, chodź trudna. Bóg się nie „zgubił”, to człowiek ma dorastać do Jego mądrości. W tym wydarzeniu jest też miłość Jezusa i zaproszenie, aby Matka Jego uczestniczyła w trzech dniach Paschy – od piątku do poranka zmartwychwstania, aby była z Nim i przy Nim. Maryja wchodzi na drogę mądrości, ale musi znienawidzić swój plan, w którym na pewno nie chciała bólu i patrzenia na śmierć Syna. Musiała – jeśli chciała iść za mądrością, stać się jej uczennicą, zostawić wszystko i dźwigać krzyż. Ale zwyciężyła tę bitwę i zbudowała dom, ponieważ dobrze wszystko obliczyła – z kim i o co walczy.
Jak przedstawił to nieznany nam, ale mądry malarz, na obrazie. Podsumujmy trzy poprzednie dni. Złota barwa tła to rzeczywistość przebóstwiona dokonana przez Jezusa Chrystusa – Mądrość Ojca. Pojednanie ludzkości i przebóstwienie dokonało się drogą uniżenia Boga, cierpienia i krzyża. Symbolizuje to miecz, który dotyka Maryi. Jest on stopiony ze złotym tłem obrazu, ponieważ przez śmierć Jezusa dokonało się najważniejsze. Miecz ten jest zbawienny. Dlaczego? Dlatego, że cierpienie i śmierć jest najboleśniejszym owocem naszych grzechów. Cierpimy i umieramy, ale już nie sami. To On cierpiał i on umarł – jedyny niewinny za nasze winy. Nie przechodzimy sami przez granicę śmierci, ale z Nim, który również to przeszedł, zna i jest naszym ratunkiem. Maryja zaproszona pod krzyż przeżywa – najgłębiej z ludzi – „sprawy Ojca i Syna”. Cierpi i wyraża to na obrazie czerwona suknia, najbliższa szata Maryi. Na czerwoną suknię ma założony zielony płaszcz – znak nadziei. Zieleń jako kolor ma najwięcej odcieni. Wymowny symbol nadziei w każdej sytuacji bólu. Płaszcz Maryi na zewnątrz jest ciemnozielony. Zewnętrzne wydarzenia Kalwarii wymagały naprawdę najgłębsze nadziei. Jednak jest przed nami odkryta wewnętrzna poła płaszcza i ona jest jaśniejszym odcieniem zieleni. Wreszcie zieleń płaszcza stapia się z zieloną ziemią, która od czasu Paschy Jezusa odzyskała nadzieję. Maryja ma pod krzyżem szatę cierpienia i nadziei, wszystko od Jezusa, nic swojego. Cierpi jako Matka, ale współcierpi jako wierna uczennica Mądrości. Spełniają się więc w niej słowa ewangelii, która dziś słyszymy: „Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem” (Łk 14,33).
Ręce
Poniedziałek, dzień czwarty: Kol 1,24-2,3; Łk 6,6-11
Jezus widzi pośród wielu osób w synagodze chorego człowieka z uschłą ręką. Człowiek ten nie może pracować, działać. Pan wzywa go, aby stanął na środku synagogi. Stawia go w centrum z jego chorobą, cierpieniem. Kiedy wezwany przekracza osobisty wstyd i pokazuje się, kiedy pozostawia lęk przed faryzeuszami, a uskrzydlony odważną postawa Jezusa jest posłuszny Jego wezwaniu: „Stań na środku… wyciągnij rękę” – zostaje przywrócona mu władza w ręce. Może czynić to samo co czyni Jezus i Ojciec wbrew strażnikom niedościgłej świętości – faryzeuszom.
W wizerunku Matki Bożej Bolesnej jednym ze szczegółów, przykuwających uwagę, są ręce Maryi. Właściwie są jakby w centrum kompozycji tak jak jej ukryte serce, które przebija złoty miecz. Złożone jak do modlitwy i mocno splecione, ukazują ból i poddanie się woli Boga. Są to również ręce błagalnej modlitwy Maryi stojącej pod krzyżem czyli w centrum najważniejszego wydarzenia. Jezus wyciągnął ręce na krzyżu, aby nas ocalić. Ręce Jego są unieruchomione, ale nie „usłchłe” – bezowocne, są właśnie teraz najszerzej rozwarte, przygarniają każdego – są życiodajne. Każdemu przywracają zdolność owocnego tworzenia, działania, modlitwy. Maryja jako pierwsza wchodzi w ukrzyżowane i otwarte ręce Jezusa i w to, co przynoszą; wkłada swoje dłonie w ręce Syna, totalnie zanurzona w błaganiach Syna.
Św. Paweł pisząc do Kolosan objawia się jako prawdziwy Boży wojownik i współpracownik Jezusa Chrystusa. Mówi: „Raduję się w cierpieniach za was i ze swej w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół… Chcę bowiem, abyście wiedzieli, jak wielką walkę toczę o was, o tych, którzy są w Laodycei, i o tych wszystkich, którzy nie widzieli mnie osobiście, aby ich serca doznały pokrzepienia, aby zostali w miłości pouczeni, ku /osiągnięciu/ całego bogactwa pełni zrozumienia, ku głębszemu poznaniu tajemnicy Boga – /to jest/ Chrystusa. W Nim wszystkie skarby mądrości i wiedzy są ukryte” (Kol 1,24-2,3).
Warto zwrócić uwagę na czas teraźniejszy wyrażenia „jak wielką walkę toczę o was, o tych, którzy są w Laodycei”. Głoszenie słowa Bożego, trudy apostoła i modlitwa w dzień, a nawet w nocy (1Tes 3,10), są wyrazem ciągłej gorliwości apostoła, ale i przykładem, aby serca ewangelizowanych wyrażało gorliwość ducha i ciała. Św. Paweł wspomina i o tym: „Chcę więc, by mężczyźni modlili się na każdym miejscu, podnosząc ręce czyste, bez gniewu i sporu” (1 Tm 2, 8). Taki jest Jezus na krzyżu, w którego wstawiennictwo zanurza się Jego Matka.
Nie mniej ważna jest druga cześć wyrażenia: „jak wielką walkę toczę o was, o tych, którzy są w Laodycei”. Walka toczy się o tych, co są w Laodycei. Również Jezus w Apokalipsie napomina chrześcijan w Laodycei (Ap 3,14-22). Uczniowie w tym bogatym mieście, stali się letni, stracili gorliwość. Są wezwani, aby stać się ogniem w życiu i modlitwie. Apokaliptyczny list do Kościoła w Laodycei jest wezwaniem do wiernych Kościoła w każdym czasie, do nas, abyśmy zbliżyli się do Jezusa, wyciągnęli usychające ręce, aby mógł je On sam uzdrowić i abyśmy mogli je wznieść w modlitwie i owocnym czynie.
Wspominamy dziś bł. Anielę Salawę, krakowską służącą (9 września 1881-12 marca 1912). Tutaj spoczywają jej relikwie. Tu się modliła i przed obrazem Matki Bożej Bolesnej wpatrywała się w Jej ręce. Mawiała do swych koleżanek: „Kocham moją służbę, bo mam w niej wyborną sposobność wiele cierpieć, wiele pracować i wiele się modlić, a poza tym niczego na świecie nie szukam i nie pragnę”.
Biały welon i arma Christi
Wtorek, dzień piąty: Kol 2,6-15; Łk 6,12-19
Ciemność nocy, a Jezus podczas rozmowy z Ojcem na modlitwie rozjaśnia ją imionami tych, którzy staną się Jego światłem i poniosą światło w mroczny ciągle świat. Wybrał dwunastu po całonocnej modlitwie, zszedł z nimi z góry, wszyscy, którzy się Go dotykali otrzymywali zdrowie, wolność od demonów. „Moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich” (Łk 6,12-19).
Noc w centrum Krakowa. 7 września, drugi dzień naszej nowenny. 270… kroków od naszego klasztoru ginie 23 letni Dawid, szedł z dziewczyną, zostaje sprowokowany przez pijanego mężczyznę, następuje wymiana zdań, Dawid zostaje uderzony nożem – ginie na miejscu.
Byłem tam dzisiaj i przeczytałem kartkę, która ktoś napisał: „Bandyta wbijając nóż w serce Dawida wbij go w serca nas wszystkich”.
„Bandyta…” biedny człowiek tak jak Ci, którzy nie rozumieli, co czynią wbijając gwoździe w ukrzyżowanego Jezusa. Tu trzeba się zatrzymać i dopowiedzieć to, co nie jest przyjemne dla nas. My wszyscy ukrzyżowaliśmy Pana wbijając jednocześnie miecz bólu w serce Jego Matki.
Pisze św. Paweł do ochrzczonych: „Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża. Po rozbrojeniu Zwierzchności i Władz, jawnie wystawił /je/ na widowisko, powiódłszy je dzięki Niemu w triumfie”.
Co było naszym przeciwnikiem, co Jezus „usunął z drogi”, co „przybił do krzyża”? Przemoc, cierpienie, śmierć… nie chodzi tu jednak o abstrakcyjne nazwy, za tym kryją się siły duchowe i osobowe, i sposoby ich działania na człowieka, chodzi o złe duchy, którym poddał się człowiek i może poddawać, i ciągle wlewać w świat ciemność. Jezus „rozbroił Zwierzchności i Władze” – miłością i przebaczeniem. Nie było w Nim ani jednego słowa skargi, osądu wobec swoich dzieci. Nigdy nie powiedział i nie powie do człowieka „bandyto zabiłeś mnie..”. Jezus z nami nie walczy, nie walczy z grzesznikami, kocha nas; On rozbroił siły piekła – wystawił na widowisko narzędzia męki, które użyli ludzie za podszeptem złego, przynosząc cierpienie i śmierć. Właśnie te narzędzia zadając mu ból, dzięki Jego postawie, doprowadziły Jego samego do chwały, objawiły jako prawdziwego Pana i Zwycięzcę.
Na obrazie Smętnej Dobrodziejki Krakowa mamy objawione narzędzia męki Chrystusa – tzw. „arma Christi”. W ikonografii chrześcijańskiej, od średniowiecza, tak nazywa się pokazywanie atrybutów postaci ukrzyżowanego Mesjasza. Czterech aniołów, w czterech rogach obrazu, podtrzymuje kolejno: drabinę i młotek, bicz, krzyż, kolumnę do biczowania i włócznie. Otaczają postać Matki Bożej Bolesnej.
Maryja ma na głowie biały welon. Takim kolorem na obrazach, szczególnie w tradycji wschodniej, przedstawia się ludzi świętych, sprawiedliwych. Przyoblec się w białe szaty w okresie wczesnego Kościoła równoznaczne było z przyobleczeniem się w Chrystusa poprzez sakrament chrztu św. Po dziś dzień biała szata nakładana nowo ochrzczonym jest symbolem naszego zanurzenia w Jezusie Chrystusie, pójścia za Barankiem Bożym dokądkolwiek się udaje (por. Ap 14, 4). Biel jest także kolorem aniołów, zgodnie zresztą ze świadectwem Ewangelii wg św. Jana (por. J 20,12). Maryja ma Bożą sprawiedliwość od poczęcia, od początku. Jest w nią obleczona. Jest to jej welon.
Co i jak widzi sprawiedliwa Maryja? Widzi Jezusa, który swoją łagodnością pokonuje przemoc. Widzi jak odbiera w ten sposób piekłu władzę. Maryja widzi zwyciężającego przez miłość Syna. Przeniknięta Duchem Świętym patrzy na wszystkich, którzy Go biczują, wbijają młotkiem gwoździe w ciało jej Syna, wchodzą po drabinie, krzyżują. Aniołowie dźwigając atrybuty męki Pańskiej są interpretacją tego, co czuje i przeżywa Maryja. Aniołowie i ich Królowa nie oskarżają, nie potępiają, objawiają narzędzia zwycięstwa Pana.
Biały welon na głowie i wokół twarzy Matki Bożej Bolesnej rozjaśnia noc ziemi.
„Światło w ciemności świeci, a ciemność jej nie ogarnęła” (J1,5). Jezus pierwszy zapalił światło kiedy w nocy modlił się. Zapalił 12 pochodni imion swoich uczniów. Zapalił swoją Matkę i światło jest na górze nocy kalwaryjskiej.Ona świeci światłem odbitym (jak księżyc od słońca), ale świeci najmocniej z ludzi.
Biały welon to również nasza szata z chrztu św. Nasze imiona zostały nam nadane na chrzcie św. To było jak powołanie apostołów po nocnej modlitwie. Sprawiedliwi – co w języku biblijnym oznacza świętych są posłani, aby nie tylko się pomodlić, zapalić świeczkę na Grodzkiej, umieścić bardziej czy mniej ewangeliczny napis, ale być światłem w nocy, która ma być rozświetlana całym naszym życiem i postępowaniem.
Dzisiaj jesteśmy jak aniołowie z arma Christi, aniołowie, którzy przynoszą nie tylko zakrwawiony nóż, koszule Dawida, koszulkę człowieka, który go zabił, ale ich samych, ich rodziny… ale czy tylko dziś mamy być aniołami arma Christi?
Łzy
Środa, dzień piąty: Kol 3,1-11; Łk 6,20-26
Na twarzy Matki Bożej Bolesnej są łzy. Siedem łez. Maryja płacze, a Jezus mówi dziś do nas w ewangelii: „Błogosławieni wy, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie” (Łk 6,21). Każdy kto chce żyć według ewangelii, doświadczy paschalnego losu Jezusa, On jest drogą do Ojca, drogą którą przechodzę jako grzesznik z ziemi dotkniętej złem ku zmartwychwstaniu. Pan powiedział do człowieka po grzechu: „W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!” (Rdz 2,19).
„Szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga” (Kol 3,1). Nasz powrót zawiera się w słowie „nawrócenie” i jest poszukiwaniem Boga oraz Jego odnajdowaniem, a odnajdywanie Boga jest powrotem. Izajasz, do którego słów wydaje się nawiązywać Jezus w swoim błogosławieństwem, odwołuje się do wydarzenia powrotu z ziemi wygnania, z niewoli, podkreśla, że będzie to powrót równoznaczny z ostatecznym końcem bólu i łez: „Zedrze On [Bóg] na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody; raz na zawsze zniszczy śmierć. Wtedy Pan Bóg otrze łzy z każdego oblicza odejmie hańbę od swego ludu na całej ziemi, bo Pan przyrzekł. I powiedzą w owym dniu: Oto nasz Bóg, Ten, któremu zaufaliśmy, że wybawi; oto Pan, w którym złożyliśmy naszą ufność: cieszmy się i radujmy z Jego zbawienia! (Iz 25, 7-9). Koniec łez będzie początkiem radości.
Apokalipsa, ostatnia księga Nowego Testamentu, mówiąc o końcu naszej bolesnej drogi i radości zbawienia podkreśla jeszcze raz, że sam Bóg wykona gest pełen miłosierdzia wobec tych, którzy wiernie szli drogą ewangelii za Jezusem Chrystusem: „I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już [odtąd] nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły». I rzekł Zasiadający na tronie: «Oto czynię wszystko nowe» (Ap 21 4 -5).
Życie grzesznika jest godne współczucia Boga. Współczucie zaś prowadzi Najwyższego do działania, okazania pomocy. Głębokie współczucie Jezusa na ziemi jest początkiem cudów, choćby tego największego cudu jakiego dokonał przed zmartwychwstaniem – wskrzeszenia Łazarza. Oto Jezus odnalazł Adama, który się zagubił… Jezus zapłakał przy jego grobie, a potem przywrócił mu życie (por. J 11). Jezus płacze nad Jerozolimą (por. Łk 19,41-44), nad wybranymi, nad ludźmi, którzy nie rozpoznali czasu nawiedzenia Boga, mimo, że On tak radykalnie zbliżył się do nas.
Jedność Maryi z Jezusem głęboko poruszonym losem swych dzieci, z Jezusem płaczącym, wyraża bliskość przy Ukrzyżowanym oddana przez Ewangelie św. Jana (19,25-27). Jedność Maryi z Jezusem była i jest wielkim tematem dla artystów, chociażby tematem tego obrazu przed nami. Wspomnijmy w tym miejscu pierwszą strofę sekwencji, którą napisał franciszkanin Jacopone da Todi (+1306): „Stabat Mater dolorosa iuxta crucem lacrimosa” (Stała Matka bolejąca, koło krzyża łzy lejącą).
Co wyraża siedem łez Matki Bożej? Siedem łez to pełnia bólu jaki może pomieścić serce Matki Jezusa i wiernej towarzyszki Odkupiciela człowieka. Podstawą jednak do odkrycia bólu i łez Matki Pana były i są dla wierzących i artystów słowa Biblii.
W księdze Lamentacji uosobiona Jerozolima jest wezwana do nawrócenia i pokuty po odstępstwie od Pana: „Wołaj sercem do Pana, Dziewico Córo Syjonu; niech łzy twe płyną jak rzeka we dnie i w nocy; nie dawaj sobie wytchnienia, niech źrenica twego oka nie zna spoczynku!” (Lm 2,18). Wcześniej w tej samej księdze czytamy: „Wszyscy co drogą zdążacie, przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza, którą doświadczył mnie Pan, gdy gniewem wybuchnął” (Lm 1,12). Słowa te w tradycji i liturgii Kościoła są odnoszone do cierpienia Jezusa i jego Matki na Kalwarii. Maryja wpatrzona w Odkupiciela, bierze na siebie pokutę za grzechy ludu, za grzechy jej dzieci.
Czyni to nieustannie. Mówiąc o siedmiu łzach Maryi, pełni jej bólu nie sposób pominąć jej płaczu, który widziały dzieci Melania i Maksymin na górze wznoszącej się nad La Salette, w Alpach wysokich we Francji 19 września 1846 r. Płakała i płacze… Na początku objawienia miała zakrytą dłońmi twarz, łokcie oparte na kolanach i płakała. Na piersiach Maryi widniał krzyż z Jezusem Chrystusem z zawieszonymi na nim narzędziami męki: młotkiem i obcęgami. Z krzyża promieniowała niezwykła jasność otaczająca Maryję, „Piękną Panią”, jak Ją nazywały dzieci.
Papież Pius XII w 100-lecie objawień w La Salette (1946 r.) powiedział o Maryi płaczącej „przyszła, aby błagać swe dzieci o zdecydowane wejście na drogę nawrócenia do Jej boskiego Syna i o wynagrodzenie za tak wiele grzechów, które obrażają wspaniały i wieczny Majestat”.
Jan Paweł II w 150-lecie objawień (1996 r.) w liście skierowanym do biskupa Grenoble ukazuje objawienie jako nieustanną modlitwę Maryi oraz Jej współczucie dla świata, nad który wylewa Ona łzy, bo grzeszy i oddala się od Boga i od Kościoła. Orędzie matki wznosi się jednak ponad łzy i jeżeli ludzie nawrócą się: „kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą”.
Co wyciska Matce naszej łzy? Ona sama zwraca uwagę na: niewdzięczność i brak uległości Bogu, przekleństwa i jednoczesne wzywanie Imienia Bożego, brak modlitwy, brak świętowania niedzieli… Przekażcie – mówi płacząca Maryja w La Salette – to orędzie „całemu mojemu ludowi”.
Jak bardzo poruszona jest Matka Boża zachowaniem swoich dzieci pokazuje fakt, może na pierwszy rzut oka niepozorny. Maryja mówiła do dzieci po francusku, ale dzieci nie rozumiały na początku, ponieważ rozumiały tylko w narzeczu. Dopiero po chwili Matka Boża zmieniła sposób mówienia, co opowiedziały dzieci, przepraszając, że mówiła nie do końca zrozumiale. Kiedy człowiek traci język? Wtedy kiedy jest bardzo czymś poruszony – do głębi, kiedy ból „odbiera” właściwe słowa.
Pewnego dnia przyszedł prorok Izajasz do króla Achaza, który zachorował i powiedział: „Tak mówi Pan, Bóg Dawida, twego praojca: Słyszałem twoją modlitwę, widziałem twoje łzy. Oto uzdrawiam cię: trzeciego dnia pójdziesz do świątyni Pańskiej” (2 Krl 20,5). Wcześniej Izajasz – również w imieniu Boga – powiedział, że król umrze, żeby rozporządził swoim majątkiem. Reakcja króla była następująca: „odwrócił się do ściany i modlił się do Pana…i płakał rzewnie” (2 Krl 2,3).
Do nas przychodzi Królowa proroków, płacząc wzywa. Czy dzieci usłuchają tego proroctwa, które od Kalwarii wypisane jest na Jej twarzy? Pan wysłuchał Jej modlitwy, widział Jej łzy, powrócił do Niej po trzech dniach, zmartwychwstał, doświadczyła mocy błogosławieństwa: „Błogosławieni wy, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie” (Łk 6,21). Teraz płacze z nami, obyśmy i my „trzeciego dnia” powrócili z Chrystusem do życia.
Korona
Czwartek, dzień siódmy: Kol 3,12-17; Łk 6,27-38
We wspomnienie Imienia Maryi czyli w imieniny naszej Mamy, porozmawiajmy o prezencie czyli o prawdziwej czci Najświętszej Maryi Panny.
Na obrazie, Smętnej Dobrodziejki Krakowa i wielu innych wizerunkach maryjnych, widzimy dar ludzki, prezent – jak się wydaje ważny dla nas ludzi, mianowicie koronę na skroniach. Uroczysta koronacja Matki Bożej w tym miejscu, koronami papieskimi, miała miejsce 1908 r. Skronie Maryi udekorował kardynał Jan Puzyna. Korona jest wzorowana wzorowaną na andegaweńskiej koronie św. Jadwigi Królowej.
Przy tej okazji było również sesja naukowa, podczas której jedno z wystąpień miał wybitny polski mariolog, franciszkanin, o. prof. Stanisław Celestyn Napiórkowski OFMConv. Temat jego wystąpienia był intrygujący. „Czy Maryja potrzebuje korony?” Przytaczał argumenty biblijne, teologiczne, z Magisterium Kościoła, egzystencjalno-socjologiczne czy z „objawień prywatnych”, i stwierdził, że Maryja nie potrzebuje naszych koron dla swojej chwały. To Bóg Ją wywyższył i tylko On może dać Jej swoją chwałę. Wyraźną decyzją, sama Maryja, wybiera dla siebie nie tytuł „królowa” ale „służebnica”, Kościół zaś mówi o koronie chwały Maryi w niebie (wypowiedzi papieży czy z liturgii koronacji). Minął już czas koronowania, dla nas jest to działanie ahistoryczne. „Sposoby wyrażania naszej miłości do Matki Bożej obowiązuje zasada inkulturacji oraz aggiornamento”. Poza tym łatwo nam upolityczniać takie uroczystości.
Jednak można przytoczyć też racje biblijne, miejsca w Piśmie Świętym, w których słowo Boże nazywa Maryję „Matką Pana”: Pan jest Bogiem Najwyższym i jest Królem więc Jego Matka, Matka Mesjasza jest Królową i Matką. Argumentem, który również przemawia za koronowaniem wizerunków jest „wyraz naszej miłości i ograniczonych możliwości”.
Swoje wystąpienie zakończył franciszkanin i profesor porównaniem, które wiele mówi. Jest to bardzo obrazowa puneta. Kiedyś Jana Paweł II pojechał do Afryki. Dzieci chciały dać mu jakiś prezent. Pozbierały jakieś najwartościowsze owoce i ofiarowały mu je ponieważ nic cenniejszego nie miały. Potrzebował tych owoców? Nie, ale sprawiłby im wielka przykrość gdyby nie przyjął. Potrzebował, bo one potrzebowały wyrazić miłość. „Kochający potrzebuje przyjmować oznaki miłości kochanych, chociażby te znaki były kłopotliwe i dziwne” (S. C. Napiórkowski). Miłość je rozumie. Cieszy się bardziej z obecności, wspólnego przebywania niż z samych prezentów.
Uczniów Chrystusa i dzieci Maryi prowadzi do chwały słowo Boże. Kiedy je słuchamy i wypełniamy – jak powiedział sam Jezus – jesteśmy Jego rodziną: braćmi, siostrami i matkami (por. Mt 12:46-50). Mieć taką godność, to coś o wiele więcej niż godności, tytuły i przywileje tego świata! Maryja urodziła Jezusa fizycznie, a pełniąc wolę Boga zasługuje na miano Matki jedynej i wyjątkowej. My nie możemy Jezusa inaczej rodzić jak duchowo – przez rodzenie Jego obecności w każdej sytuacji przez wypełnianie słowa Bożego.
Dziś słowo Boże stawia nam najwyższą z możliwych poprzeczek. Miłość nieprzyjaciół. Przykładowo Jezus wymienia wiele codziennych sytuacji, w, których możemy objawiać dobroć i miłosierdzie Boga, rodzić innych dla Boga przez bezinteresowną miłość i miłosierdzie (por. Łk 6,27-38).
Zwróćmy uwagę na wezwanie z pierwszego czytania dzisiejszej liturgii: „obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby ktoś miał zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! Na to zaś wszystko /przyobleczcie/ miłość, która jest więzią doskonałości” (Kol 3,12nn).
Przyobleczcie się… czyli chodzimy nago, siejemy wokół siebie pustką, kiedy nie mamy w sobie „serdecznego miłosierdzie” wobec wszystkich, tak jak szat na sobie. Jednocześnie w ewangelii Jezus powiedział: „Jeśli (jakiś człowiek) bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty” (Łk 6,29). Sytuacja dramatyczne, możemy być napadnięci i obrabowani. Co wtedy? Jezusa znieważono – uderzono nie tylko w policzek i ogołocono z ostatniej szaty. Oddał nam wszystko, ale ponieważ był nie tylko obleczony w miłosierdzie, ale jest samym miłosierdziem, oddając wszystko – ubogacił nas nieskończenie.
Obleczenie się, o którym mówi św. Paweł jest doświadczeniem duchowym to jedność z Panem, która przychodzi np. przez modlitwę i kontemplację Jego życia i życia Jego ubogiej Matki. Jeśli przez modlitwę nabywamy uczuć, postaw Pana Jezusa, jeśli przez kontemplację przyjmujemy ciągle na nowo Jego życie jesteśmy w Niego „ubrani”, możemy nie tylko dawać ale pozwolić, aby nam to zabrano, np. przez kolejną prośbę o pomoc (są ludzie, do których możemy iść z łatwością prosić, bo zawsze mają czas, pomogą, niekiedy są „wykorzystywani”, ponieważ są dobrzy, ale nie boją się dawać, rozdawać, ponieważ żyją ewangelią), czy znieść prześladowanie, ciosy, ogołocenie, ponieważ mamy Pana w sercu i przed swoimi oczami.
Nie można nie powiedzieć w tym miejscu o modlitwie, dzięki której możemy codziennie oczami Maryi kontemplować życie Pana Jezusa, przyoblekać się w Niego. To różaniec, może być tez koronka do siedmiu Boleści Matki Bożej.
Kilka słów mistrza modlitwy różańcowej – bł. Jana Pawła II z jego niezwykłego listu „Rosarium Virginis Mariae: „Różaniec należy do najlepszej i najbardziej wypróbowanej tradycji kontemplacji chrześcijańskiej… Kontemplować z Maryją to przede wszystkim wspominać. Należy jednak rozumieć to słowo w biblijnym znaczeniu pamięci (zakar), która aktualizuje dzieła dokonane przez Boga w historii zbawienia. Biblia jest opisem zbawczych wydarzeń, które mają swój punkt kulminacyjny w samym Chrystusie. Wydarzenia te nie należą tylko do 'wczoraj’; są także 'dniem dzisiejszym’ zbawienia. Aktualizacja ta urzeczywistnia się w szczególny sposób w liturgii: to, czego Bóg dokonał przed wiekami, nie dotyczy jedynie bezpośrednich świadków tych wydarzeń, ale swym darem łaski dosięga ludzi wszystkich czasów. Dotyczy to w pewien sposób także każdej innej praktyki pobożnej zbliżającej nas do tych wydarzeń: «wspominać je» w postawie wiary i miłości oznacza otwierać się na łaskę, jaką Chrystus uzyskał dla nas przez swe tajemnice życia, śmierci i zmartwychwstania… Patrzę na Was wszystkich, Bracia i Siostry wszelkiego stanu, na Was, rodziny chrześcijańskie, na Was, osoby chore i w podeszłym wieku, na Was młodzi: weźcie znów ufnie do rąk koronkę różańca, odkrywając ją na nowo w świetle Pisma Świętego, w harmonii z liturgią, w kontekście codziennego życia”.
Jeżeli obleczemy się w Jezusa, możemy go rozdawać. Jeżeli złączeni z Nim będziemy go rodzić jak Jego Matka w radosnych, pełnych światła, bolesnych i chwalebnych chwilach, również i my wtedy zasłużymy na miano „Jego matki”. Kiedy w takim stanie ducha zakładać będziemy korony Matce Bożej lub przynosić kwiaty – prawdziwie uczcimy Maryję nie tylko w Jej dzień imienin.
Kwiaty
Piątek, dzień ósmy: 1Tm 1,1-2.12-14; Łk 6,39-42
Dominujący kolor obrazu Smętnej Dobrodziejki Krakowa to zieleń i odcienie zieleni, ponieważ przesłanie tego obrazu to nadzieja: po trzech dniach Jezus zmartwychwstał. Właśnie poprzez to doświadczenie patrzymy na mękę Zbawiciela. Podobnie mając w pamięci zapowiedź chwały, chcemy przechodzić trudne kolejne kroki życia.
Wśród zielonej trawy (ok. 20 procent tła obrazu), są kwiaty, małe, piękne i delikatne kwiaty pośród zieleni. Widzę je przede wszystkim kiedy odprawiam Msze święte. Na wysokości oczu bowiem są owe kwiaty.
„Bo oto minęła już zima, deszcz ustał i przeszedł. Na ziemi widać już kwiaty, nadszedł czas przycinania winnic i głos synogarlicy już słychać w naszej krainie. Drzewo figowe wydało zawiązki owoców i winne krzewy kwitnące już pachną. Powstań, przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź!” (Pnp 2, 11).
Minęła zima… Czyż miłość i ofiara Chrystusa nie przyniosła nam wiosny? Świat został przeniknięty Jego miłosierną obecnością. Zamieszkał miedzy nami na zawsze. Kwiaty to znak nawiedzenia Bożego, przyjęcia Boga przez człowieka.
W Maryi spełniają się słowa księgi Pieśni nad pieśniami, pieśni ślubnej wychwalającej zjednoczenie Oblubieńca i oblubienicy: Izraela i Boga jedynego, Chrystusa i Kościoła i poszczególnego wierzącego z Jezusem.
Najgłębiej zaślubioną jest Maryja – najpiękniejszy owoc komunii Boga i człowieka. Bóg dopuścił Ją do swoich tajemnic, a Ona również z Nim chciała czynić i czyniła wszystko: Oblubienica (Maryja, Kościół, wierzący) mówi: „Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu”…. (Pnp 8,6). Wspólnota myśli, decyzji i działania. To inicjatywa Boga, dar Boga, którą przyjmuje oblubienica.
Św. Paweł zawarł całe piękno działania Boga względem siebie w jednym słowie: „Łaska”. „Łaska, miłosierdzie, pokój od Boga… przeznaczył do posługi mnie, ongiś bluźniercę, prześladowcę i oszczercę… A nad miarę obfitą okazała się łaska naszego Pana wraz z wiarą i miłością, która jest w Chrystusie Jezusie” (por. 1 Tm 1,1-2.12-14).
Nikt nie może być powyżej łaski Boga, chcieć coś sam zrobić, szczególnie na drodze duchowej, ani nie może przewyższyć jedynego Nauczyciela i Mistrza oraz Kościoła przez który działa Jezus. Wierność i poddanie Jezusowi dotyczy również tych, którzy w Kościele są nauczycielami. Tylko prowadzeni mogą być przewodnikami. Nikt nie może się uważać za niezależnego i wszystko wiedzącego przewodnika. Ojciec św też ma spowiednika i powiernika duchowego. Chrystus ze swoim Duchem przychodzi do szczerych, ufających i posłusznych.
„Czy może niewidomy prowadzić niewidomego?” (Łk 6,39). Nie widząc i nie osądzając swojego sumienia przed Chrystusem w Kościele, przed konkretnym kapłanem, kierownikiem duchowym, nie możemy wzrastać. Sami siebie nigdy nie oceniamy obiektywnie, ani sami nie odnajdziemy drogi ku świętości. Czy więc kwitniemy – rozwijamy się?
„Jak możesz mówić swemu bratu…” Stanowimy rodzinę i mamy się wspierać, ponieważ jesteśmy braćmi w Chrystusie.
„Jeśli się nie mylę – list św. o. Pio do jednej ze swych penitentek – prawdziwa przyczyna tego, że nie odczuwasz obecności Pana Boga… Jest to, że czynisz kto w ten sposób: przystępując do rozmyślania z pewnym rodzajem samolubstwa, z usilnie dążeniem, aby znaleźć taki temat, który sprawi przyjemność i pocieszy twego ducha. To wystarczy, abyś nie znalazła nigdy tego czego szukasz… Jedyne lekarstwo, które znam jest takie: uwolnij się od tych poszukiwań… One stwarzają pozory, że zapalają nas do dobrych uczyniono, ale tak nie jest… Oziębiają nas i tylko zmuszają byśmy pędzili, błądząc… Uważaj szczególnie na modlitwie… Pamiętaj, tej łaski i tego zakosztowania modlitwy nie otrzymuje się z ziemi, lecz z nieba i dlatego nasze wysiłki, by tego dary nie zmarnować, nie wystarczają”.
Aby kwitnąć trzeba dać się prowadzić, korygować. Aby być nauczycielem ducha – tym bardziej! Ojciec Pio jest świadkiem tej prawdy. Inaczej łaska Wcielenia będzie marnowana, ślepi będą prowadzić w przepaść ślepych, łatwo będziemy osądzać.
Nasze życie ma rozkwitnąć nadzieją, ma być ozdobą ziemi, na której pojawiły się stopy Boga. On sam w Kościele staje się naszym przewodnikiem. Nie zapominamy, że najpiękniejszy kwiat na odnowionej ziemi to Jego Matka, do której możemy z całą pewnością jako pierwszej przytoczyć słowa Pieśni nad Pieśniami: „Jam lilia dolin” (Pnp 2,1). Woń życia, w którym dałaś się prowadzić Jedynemu Widzącemu, zapach modlitwy i obecności pośród nas to błogosławieństwo, za które dziękujemy.
Tau
Sobota, dzień dziewiąty Flp 2,6-11; J 3,13-17
Doszliśmy do ostatniego dnia nowenny czyli z Maryją pod krzyż. Dlaczego świętujemy wywyższenie krzyża?
Pomiędzy szóstym a ósmym rozdziałem księgi Ezechiela jest proroctwo o mieczu, który przejdzie przez naród wybrany, przez serca wybranych, którzy zaparli się Boga Stwórcy, Boga Przymierza. Symboliczny miecz to tysiące mieczy, najeźdźcy, wojna, cierpienie i śmierć niewinnych, głód i niewola.
„Oto sprowadzę na was miecz i zniszczę wasze wyżyny” (Ez 6,3).
„Wysyłam gniew mój przeciwko tobie, aby cię osądzić według twoich dróg i ciebie uczynić odpowiedzialną [Jerozolimę] za wszystkie twoje obrzydliwości” (Ez 7,3).
Ale po straszliwym proroctwie o mieczu następuje wizja, w której Bóg posyła swego anioła, aby przeszedł przez miasto i naznaczył literą „Tau” tych, którzy wierni Bogu, byli pełni bólu wobec zła czynionego przez rodaków. Naznaczeni na czołach tym znakiem zostaną ocaleni (por. Ez 9).
W starym alfabecie hebrajskim (syro-fenickim) ostatnia litera alfabetu miała kształt małego, równoramiennego krzyża. Dzisiaj ma „wygląd” bramy, przez którą można przechodzić. Dla Żydów litera ta służyła czasami jako podpis-pieczęć.
Hiob cierpi. Dlaczego? Winny czy niewinny, cierpi. On sam nie ma odpowiedzi. Nie chce być jak jego żona, wzywające go do oskarżenia Boga, jak „mądrzy” przyjaciele. Wypowiada na koniec rozważań niezwykle słowa wiary. Zakończenie księgi Hioba staje się proroctwem. „Oto podpis (dosłownie oto moje TAU): Wszechmocny odpowie. Przeciwnik niech skargę napisze, na grzbiecie swym ją poniosę, jak koronę [na głowę] ją włożę” (Hb 31, 35-36). Oto niezwykłe i prorocze słowa o drodze krzyżowej i wywyższeniu krzyża!
Jezus spełnia proroczy podpis Hioba jak i wszystkie proroctwa Starego testamentu zapowiadające zbawienie, które dokona się przez cierpienie Mesjasza. Na miecz gniewu Boga zasłużyli wszyscy, „ponieważ wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Boga” (Rz 5,12). Bez grzechu był tylko Jezus i Jego Matka. Jezus podzielił z nami jednak los potępionych i wziął na siebie nasz grzech i straszliwe skutki grzechu: cierpienie i śmierć. Maryja zaś stojąc obok krzyża stała się najgłębiej współczującą i modlącą się o nasze ocalenie. Oni przyjęli miecz, zapowiedziany przez Ezechiela za grzechy wszystkich na siebie, dlatego właśnie paradoksalnie ten miecz, który zadał ból Jezusowi i Jego Matce stał się ocaleniem dla nas. Jezus mówi, że „trzeba”, „konieczne jest” wywyższenie Jego na krzyżu. Jeśli ktoś z wiarą spojrzy na Niego będzie ocalony (J 3,13-17).
Papież Innocenty III, rozpoczynając Sobór w 1215 r oparł swoją mowę inauguracyjną na tekście proroka Ezechiela i zakończył zachętą, aby każdy mocno osadził ten znak w swoim życiu, bo dostąpią miłosierdzia ci, którzy będą ten znak Tau nosić jako znak pokuty i odnowionego życia w Chrystusie. Św. Franciszek natychmiast podjął wezwanie Papieża. „Tau” stał się znakiem nawróconych grzeszników z Asyżu, a potem całego świata. W ten znak wpatrywał się Biedaczyna i tym znakiem się podpisywał.
Krzyż w postaci litery Tau jest również na obrazie Matki Bożej Bolesnej. Anioł nie tyle pokazuje Tau, co przytula się jak do czegoś najbardziej drogocennego. To niejako podpis obrazu w ostatnim dniu naszej nowenny, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego.
W XVII i XVIII wieku kaplica Matki Bożej Bolesnej stała się miejscem amnestii jednego wybranego więźnia skazanego na śmierć. Arcybractwo Męki Pańskiej posiadało przywileje królewskie, aby być szafarzami takiej łaski. Do tej kaplicy z ratusza w rynku głównym przyprowadzano więźnia i tu dokonywał się akt amnestii.
Dziś chcę powiedzieć też o amnestii, która dokonała się po zabójstwie Dawida na ul. Grodzkiej, w dniach kiedy rozpoczynaliśmy nowennę. Wczoraj (13 września 2013 r.) w dniu pogrzebu Dawida jego tata umieścił w internecie oświadczenie: „My, rodzice Dawida, chcemy, żeby wszyscy wiedzieli, że przebaczamy zabójcy naszego dziecka i modlimy się za jego nawrócenie. Naszego syna nic złego już nie spotka, a ten człowiek będzie z tym musiał żyć do końca…”.
Tak piszą wierzący rodzice, dla których krzyż stał się bramą. Może być nam przykro, ale i tak nikt z nas nie wejdzie w uczucie bólu rodziców. Doświadczają cierpienia niewinnych – jak Hiob i Maryja pod krzyżem, ale zdali się na łaskę Wszechmocnego i nie utracili miłości. Czy to przypadek, że doświadczyliśmy tych wydarzeń właśnie podczas nowenny?
Każdy z nas może doświadczyć ocalenia po śmierci Jezusa na krzyżu. Dzieje się to w sakramencie pojednania – tu następuje amnestia, poprzez znak krzyża i słowa kapłana.
Dzieje się tak, ponieważ Pan nasz „uniżył samego siebie” (por. Flp 2), nieustannie się uniża; my wywyższając Jego krzyż w najbardziej bolesnych chwilach – jak Maryja – otwieramy się na ocalenie, ocalamy też innych.
Życzę Wam, abyście stając przed tym obrazem Matki Bożej Bolesnej za każdym razem widzieli nadzieję, doświadczali amnestii Bożej i nieśli ją innym. Czyńcie to i ufajcie, że „po trzech dniach” bólu przyjdzie Jezus – jak do Maryi.